środa, 30 listopada 2011

Męskim okiem, czyli recenzja według mojego Męża

A. (Mąż): Może ja bym ci kiedyś jakąś recenzję napisał?
Ja: A proszę bardzo, możesz. To będzie nawet ciekawe, takie męskie spojrzenie.
A.: Ale o czym?
Ja: O czym chcesz
A.: Mógłbym o piance do golenia... (chwila namysłu)... ale przecież ja mam brodę! To mogę opisać perfumy.
Ja: Jakie?
A.: Euphoria, Calvin Klein. Zrecenzowałbym, że pachną.
Ja: Ale że jak pachną? 
A.: Zaje****ie! I na pewno mają w nutach zapachowych bergamotkę, bo lubię to słowo.
Ja: Noo, szalenie obszerna recenzja wyjdzie.
A.: To dopiszę jeszcze, że mydło wszystko umyje, nawet uszy i szyję, tylko trzeba je wprawić w ruch kolisty po ciele.
Ja: Jak już się tak wysiliłeś to może po prostu zapiszę cały dialog?
A.: Zapiszesz? To mogłem więcej nagadać... Ale dobrze mi poszło, nie?

I co? Jak mu poszło? :P

sobota, 26 listopada 2011

Leżę i pachnę, czyli wielofunkcyjne świece sojowe

W Lawendowej Farmie, o której pisałam już kiedyś przy okazji opisywania mydełek domowej roboty, pojawiła się bardzo ciekawa nowość, a mianowicie świece sojowe. Poszczęściło mi się i wygrałam taką świecę w konkursie na blogu Lawendowej Farmy, zanim jeszcze pojawiły się w sprzedaży, zdążyłam więc ją zrobić, obfotografować i przetestować na wszelkie sposoby, jakie przyszły mi do głowy :)
Na początek trochę podstawowych informacji. Wosk sojowy nie ma nic wspólnego z woskiem pszczelim ani tym bardziej parafiną. Jest to utwardzony olej sojowy, dzięki czemu zmywa się bez problemu, świeczki palą się dłużej niż parafinowe i w dodatku rozpuszczony do postaci olejku wosk może być z powodzeniem używany w przeróżnych celach kosmetycznych, o czym za chwilę.
Ponieważ była to wygrana w konkursie, otrzymałam produkt do samodzielnego zrobienia, co mi bardzo odpowiada, bo to naprawdę świetna zabawa, a w dodatku mogłam samia regulować intensywność zapachu i bawić się w dekorowanie takimi dodatkami, jakie mi najbardziej odpowiadają. W skład takiego zestawu wchodzi odpowiednia ilość (70g) wiórków wosku, olejek eteryczny najwyższej jakości (czyli 100% naturalny, który może mieć kontakt ze skórą), aluminiowe pudełko z przezroczystym wieczkiem, woskowany knot i dodatki. Ja robiłam świeczkę o zapachu grejpfruta, z goździkami i płatkami kwiatów (to chyba nagietek). Na stronie Lawendowej Farmy dostępne są świeczki gotowe, ale z tego co mi wiadomo, będzie także możliwość zakupu zestawu takiego jak mój, do samodzielnej produkcji.

1. Tak wyglądają półprodukty potrzebne do stworzenia świecy (wszystkie zdjęcia można powiększyć klikając na nie)


2. Roztapiamy wosk w kąpieli wodnej. Roztapia się bardzo szybko, dodatkowo "pomogłam mu" mieszając trzonkiem drewnianej łyżki.


3. Do roztopionego wosku dodajemy olejek eteryczny i mieszamy. Według instrukcji 40 kropli na 70g wosku, ale przyznam się, że w przypadku zapachów cytrusowych zawsze jest mi za mało, więc dodałam podwójną ilość.


4. Po przelaniu do pojemniczka wosk ma postać żółtawego olejku i trzeba odczekać kilka minut, aż zacznie zastygać.


5. Część dodatków wrzuciłam do zupełnie płynnego wosku, żeby opadły na dno, dzięki czemu w trakcie spalania świeczki ukazują się stopniowo. Resztę zostawiłam do udekorowania wierzchu.


6. Kiedy wosk staje się mętny, a przy brzegach pojemniczka białawy to oznacza, że można już włożyć knot i posypać świecę resztą dodatków.


7. Knot to woskowany sznurek, więc naturalnym jest, że po wetknięciu w świeczkę (do samego dna) i tak przechyla się w którąś stronę. Łatwo to opanować, kładąc na brzegach pojemniczka cokolwiek, co utrzyma knot w pionie. Użyłam w tym celu drewnianej łyżki.


8. Kiedy świeca całkowicie zastygnie i zmieni kolor na biały, wystarczy już tylko przyciąć knot na wysokość 0,5 cm i gotowe. Na czas przechowywania można ją przykrywać przezroczystym wieczkiem. Moim zdaniem to świetne rozwiązanie, bo nie pozwala na ulatnianie się zapachu, a poza tym zmniejsza ryzyko rozlania wosku po używaniu świecy.


Kilka sposobów użycia świec sojowych, które przetestowałam:

A. Zastosowanie typowe, czyli świeczka używana do świecenia ;) Pali się jasnym, równym płomieniem. Zapach jest bardzo delikatny nawet po dodaniu podwójnej porcji olejku eterycznego. Mam wrażenie, że olej sojowy silniej wiąże cząsteczki zapachu niż np. parafina i nie pozwala na ich szybkie i łatwe ulatnianie się. Mi to akurat odpowiada, bo oznacza, że świeczka nie straci szybko swojego zapachu, który pięknie rozwija się za to przy jej zastosowaniach kosmetycznych. 

B. Ochrona suchej skóry. Mam problemy z lewym łokciem, bo czytając coś w internecie lubię opierać brodę na lewej ręce, więc opieram się o biurko na łokciu, co sprawia, że skóra w tym miejscu staje się sucha i szorstka. Posmarowałam się roztopionym woskiem sojowym na noc, a rano byłam bardzo mile zdziwiona. Działa równie dobrze, jak tłuste odżywcze kremy.

C. Olejek do masażu. Jak wspomniałam w punkcie A, zapach świecy staje się wyraźnie wyczuwalny przede wszystkim przy jej zastosowaniu kosmetycznym. W czasie masażu aromat jest niezwykle silny i trwały. Moja skóra ogólnie "lubi się" z cytrusami, ale nawet jak na nią, 4 - 5 godzin trwałości zapachu to świetny wynik. Myślę jednak, że to kwestia indywidualna, bo są zapachy, które nie utrzymują się na mnie nawet pół godziny, a do cytrusów jakoś mam szczęście.

D. "Perfumy w kremie". Zastygający i lekko ciepły wosk można wsmarować np. w skronie, w miejsce nad obojczykami, lub za uszami. To wymaga dużo mniejszej ilości produktu, niż masaż, więc także efekt jest słabiej wyczuwalny, niemniej jednak bardzo przyjemny.

E. Odważyłam się nawet nałożyć łyżkę świeczkowego oleju na włosy, żeby sprawdzić, czy nada im jakieś konkretne właściwości. Zrobiłam to na razie tylko raz, ale jestem zadowolona. Olej sojowy sam w sobie nie jest wybitnie odżywczy, ale po nałożeniu go na suche włosy i zmyciu po dwóch godzinach nie miałam najmniejszych problemów z rozczesaniem ani na mokro, ani na sucho. Włosy są gładkie, sypkie ale nie puszące się i sprawiają wrażenie grubszych.

Kwestia wydajności świeczki zależy oczywiście od tego, na jakie sposoby będziemy jej używać. Moim zdaniem to świetny prezent na zbliżające się święta, na urodziny, Walentynki, śluby i inne okazje. Na stronie Lawendowej Farmy znajdziecie różne warianty zapachowe.

A jako mały bonus wstawiam zdjęcia kolejnej partii mydełek robionych z bazy mydlanej z masłem shea. Tym razem to mydlane babeczki migdałowe z makiem.

piątek, 25 listopada 2011

Tonik z kwasami AHA/BHA 10% z Biochemii Urody

Kiedy mniej więcej trzy miesiące temu byłam u kosmetyczki na oczyszczaniu, zaproponowała mi, żebym za jakiś czas zdecydowała się na serię zabiegów kwasami. Miały one wyrównać koloryt cery, zlikwidować przebarwienia i blizny potrądzikowe. Ponieważ niestety nie sypiam na kasie (ale nadal się łudzę, że to się kiedyś zmieni :P ), pomyślałam, że wypróbuję jeden z najbardziej polecanych w sieci produktów z kwasami do użytku domowego.
Tonik z kwasami 10% z Biochemii Urody ma opinię jednego z najsilniejszych i najlepszych produktów złuszczających dla początkujących. Kosmetyki tej firmy mają to do siebie, że docierają do nas jako zestaw odmierzonych składników, które trzeba połączyć w odpowiedni sposób, żeby otrzymać gotowy produkt. Tonik składa się z:
- hydrolatu lawendowego, który jest bazą i jednocześnie ma działać antybakteryjnie i łagodząco
- ekstraktu z rozmarynu, wzmacniającego właściwości hydrolatu
- emulgatora, który pozwala na połączenie się wszystkich pozostałych składników
- glikolu propylenowego, zapobiegającego wysuszaniu skóry
oraz, przede wszystkim z kwasów - mlekowego i salicylowego, które są (lub powinny być) odpowiedzialne za działanie złuszczające. Do nadesłanych składników należy dokupić także spirytus, który jest konieczny dla całkowitego rozpuszczenia kwasu salicylowego i przedłuża trwałość toniku.

Przy mieszaniu tego wszystkiego bawiłam się świetnie, czując się trochę jak wiedźma albo alchemik? Niezbędne "przydasie" takie jak miarki czy mieszadełka także były dołączone do zestawu. I na tym jednym punkcie kończą się dla mnie zalety produktu.
Po pierwsze, na przesyłkę czekałam prawie miesiąc. Owszem, sklep na swojej stronie uprzedza, że mają długie terminy realizacji ale to i tak śmiech na sali, bo np. przesyłki z Korei dochodzą do mnie w czasie trzykrotnie krótszym.
Po drugie, ponieważ tonik miał być produktem silnie działającym, zaopatrzyłam się także w krem do twarzy z filtrami, a do makijażu w czasie miesięcznej kuracji tonikiem używałam kremów BB, które także zawierają filtry. Takie środki ostrożności podejmuje się dlatego, żeby zminimalizować ryzyko pojawienia się przebarwień słonecznych powstających przy łuszczeniu się skóry i nierównomiernym opalaniu. W moim przypadku okazało się to zupełnie zbędne, bo:
Po trzecie - tonik nie działa ani trochę. Nic, nul, zero, niente. Początkowo miałam zamiar używać go dwa razy w tygodniu, ale już po kilku dniach zwiększyłam częstotliwość i stosowałam go codziennie wieczorem. Poza smrodem spirytusu i lekkim szczypaniem w czasie aplikacji nie zaobserwowałam niczego. Żadnego łuszczenia, rozjaśnienia, wygładzenia i zaczynam podejrzewać, że albo to jednak bubel, albo ja mam wyjątkowo odporną skórę.
Na pocieszenie dla samej siebie mogę dodać tylko, że po dwóch ostatnich niewypałach, jakimi były derma roller i ten tonik, w końcu trafiłam na coś, co naprawdę działa i kolejnej, pozytywnej recenzji możecie się spodziewać za kilka dni. Jesteście ciekawe, co to będzie? :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Lioele Cranberry Vita Shake - żurawinowa maseczka żelowa

Być może niektóre z Was zdążyły zauważyć, że mam fioła na punkcie kosmetyków azjatyckich, a przede wszystkim koreańskich. Wciągnęłam się w wizażowe wspólne zakupy, potem doszedł eBay i mogę powiedzieć jedno - jeśli kochacie swój portfel i oszczędności, omijajcie wizażowe wątki rozbiórkowe szerokim łukiem. Jeśli natomiast uwielbiacie testowanie nowinek i wydawanie pieniędzy na przyjemności, to zadomowicie się tam na pewno :)
Dzisiaj wykorzystałam ostatnią porcję maseczki żelowej Lioele Vita Shake - miałam  żurawinową, ale są też wersje z kiwi, papają, cytryną, jagodami oraz z jabłkiem i mango. Kosmetyk sprzedawany jest w opakowaniach zbiorczych - walcowatych plastikowych pudełkach, w których jest 20 saszetek, po 5 ml każda. Jedna saszetka wystarcza na dwa, czasem nawet trzy użycia, jeśli nakłada się maseczkę cienką warstwą. Dzisiaj nałożyłam całą zawartość, bo moja skóra w sezonie grzewczym ma skłonność do przesuszania się i pije wszystkie maski i kremy jak gąbka.
Produkt ma postać grudkowatego żelu. Kojarzy mi się z galaretką, która została bardzo drobno zmiksowana. Zapach jest nieco chemiczny ale przyjemny, przypomina owocowy syrop dla dzieci. Na mojej twarzy ten "witaminowy szejk" wchłania się niemal całkowicie i odczuwam natychmiastowe nawilżenie, ale niektóre dziewczyny skarżą się, że u nich ta maska działa odwrotnie, wręcz wysuszająco - to już raczej kwestia indywidualna.
Producent obiecuje rozjaśnianie przebarwień i wyrównanie kolorytu cery. Nie zauważyłam żadnych spektakularnych efektów, ale muszę przyznać, że po zmyciu maski cera jest trochę bardziej rozjaśniona i wyglądam na wypoczętą, nawet po całym dniu pracy i siedzenia przy komputerze. Ogólnie bardzo lubię tę maseczkę za stopień nawilżania i "relaksowania" skóry i mam wielką ochotę wypróbować inne jej wersje. Może miałyście już do czynienia z tymi saszetkami i możecie mi którąś polecić?

niedziela, 20 listopada 2011

Wielowątkowo - paznokciowo

Niedawno poszczęściło mi się i wygrałam konkurs ma blogu Agowe Petitki. Nagrodami były preparaty i lakier firmy Pierre Arthes, producenta lakierów bezpiecznych dla alergików, bez formaldehydu i toluenu. Kolor lakieru mogłam wybrać sama, spośród trzech pochodzących z nowej, jesiennej kolekcji firmy, co mi bardzo odpowiadało :)
Wybrałam odcień J01 i kiedy próbuję opisać ten kolor słowami, uparcie nasuwa mi się określenie "dyniowy". Jest to stosunkowo jasna barwa pomarańczowo - brązowa, z małą domieszką beżu. Lakier nie zawiera drobinek, ma kremowe wykończenie, ale mimo to jego kolor w każdym świetle prezentuje się zupełnie inaczej, co mi bardzo odpowiada - lubię różnorodność. Krycie jest średnie - po dwóch warstwach delikatnie prześwitują białe końcówki paznokci, ale ponieważ ostatnio i tak moim ukochanym sposobem na manicure są przeróżne wzorki, nie przeszkadza mi to. 
Trwałość również jest średnia - pracuję przy komputerze, a od stukania w klawisze już po jednym dniu lakier leciutko ściera się na końcach. Pierwszy odprysk lakieru pojawił się po niecałych trzech dniach, ale były to trzy dni intensywnego prania, sprzątania, zabaw z dzieckiem itd., więc to i tak dobry wynik. A nawet gdybym ten fakt uznała za wadę lakieru, to produkt ten ma gigantyczną zaletę, zdolną zniwelować wszystkie wady.

Nakłada się po prostu fantastycznie! Konsystencja jest dosyć gęsta i kremowa i po nałożeniu dwóch warstw pędzelek zostawiał wyraźne smugi, które jednak same "rozpłynęły się", wyrównując kolor i fakturę. Nigdy jeszcze nie miałam lakieru, który sam poprawia moje błędy :) Poza tym odkryłam jeszcze jedną dosyć zaskakującą właściwość mojego "dyniaka" - znacie to uczucie, kiedy zahaczacie o coś mokrym paznokciem i lakier rysuje się albo roluje? Nie byłabym sobą, gdybym nie spaprała czegoś przy każdym malowaniu. Tym razem obyło się bez zmywania lakieru i nakładania go na nowo. Wystarczyło wygładzić schnący lakier opuszkami palców, żeby po brzydkim zrolowaniu niemal nie było śladu.

Oczywiście tym razem także skusiłam się na dodanie wzorków, ale zdecydowałam się na bardzo jasne, delikatne kropki, żeby nie tłumić dyniowej barwy, która bardzo przypadła mi do gustu.

Jeśli jeszcze Was nie zamęczyłam to króciutko przedstawię Wam dwa pozostałe produkty, które dotarły do mnie w paczce, a są to:


1. preparat wzmacniający z krzemionką i proteinami jedwabiu - ogólnie nie narzekam na stan moich paznokci, ale zawsze mogę wzmocnić je jeszcze bardziej :) poza tym ta odżywka zostawia na paznokciach przyjemny połysk i moim zdaniem może zastąpić bazę pod lakier, albo lakier bezbarwny.
2. olejek odżywczy do skórek i paznokci, z witaminami A i E, zawierający olejek ze słodkich migdałów - pachnie ślicznie, nakłada się bardzo dobrze i nie spływa z paznokci. Mam bardzo przesuszone skórki, ale już po dwóch aplikacjach widzę poprawę, bo stały się nieco bardziej miękkie i wygładzone.


Na (prawie) koniec jeszcze moja baza i utrwalacz 2 w 1, czyli Maximum Growth od Sally Hansen. Sprawdza się świetnie zarówno pod, jak i na lakier, ale do szału doprowadza mnie jej pędzelek, który nawet w całkowicie zakręconej buteleczce nie sięga jej dna i aplikacja staje się coraz trudniejsza. Poza tym kolor też jest jej zupełnie niepotrzebny, bo może przekłamywać barwy bardzo jasnych lakierów. Może znacie inny produkt 2 w 1, który możecie mi polecić?


I na (całkiem) koniec - mówiłam, że lubię wzorki? :) Ostatnio jakoś "bierze mnie" na kropki. Nie mam sondy, więc wykorzystuję wykałaczkę, a te biedronki to moja pierwsza kropkowa próba.
To chyba najbardziej rzucające się w oczy i najodważniejsze kolorystycznie połączenie, jakie kiedykolwiek miałam na paznokciach. I pierwszy manicure, na który wszyscy już z daleka zwracali uwagę :)

wtorek, 15 listopada 2011

Rozdanie charytatywne dla Natalki

Zazwyczaj (a właściwie nigdy) nie wklejam na bloga informacji o rozdaniach, ale tym razem sytuacja jest wyjątkowa. Chciałabym Was wszystkie namówić do udziału w  rozdaniu charytatywnym dla Natalki. Szczegóły akcji znajdziecie na blogu Ferrou, o, TUTAJ, a ja pozwoliłam sobie skopiować z bloga Ferrou to, co najważniejsze:


Głównym celem jest zebranie kwoty potrzebnej na operację.

Natalka urodziła się 23.04.2010r. z rozszczepem wargi, podniebienia i wyrostka zębodołowego. Miała problemy z jedzeniem, wydawaniem jakichkolwiek dźwięków i z oddychaniem aż do pierwszej operacji.Natalka miała wtedy 7,5 miesięcy, jak została zoperowana. Operacja polegała na zszyciu wargi i podniebienia. Konieczny jest jeszcze jeden zabieg, który nadchodzi wielkimi krokami. Planowany termin operacji to luty 2012.
Operacja ta ma polegać na wycięciu kawałka kości z bioderka, co bardzo utrudni Natalce poruszanie się aż do momentu całkowitego zagojenia się, wszczepienie tej kości w miejsce brakującej części dziąsełka, i czekanie aż przeszczep się przyjmie. Jest to bardzo skomplikowany zabieg, gdyż jest ryzyko, że przeszczep się nie przyjmie, a także dziecko narzeka na ból w dwóch miejscach. Po operacji dziecko przez 6 tygodni przyjmuje pokarmy w płynie lub bardzo miękkie, nie zmuszające do gryzienia. 

Koszt takiej operacji to 11 tyś złotych. Teoretycznie to nie jest aż tak dużo, w porównaniu z innymi kwotami które są zbierane dla chorych dzieci, jednak rodzice Natalki niestety nie są w stanie zorganizować takiej kwoty. 


Natalka należy do Fundacji "Rozszczepowe Marzenia", dzięki czemu zebranie pieniędzy na operację jest łatwiejsze.





Osoby chcące wziąć udział w rozdaniu muszą spełnić warunek polegający na wpłacie na konto fundacji co najmniej pięciu złotych. Kwota nie jest duża i myślę, że warto i to nie dlatego, że nagrody są wyjątkowo wspaniałe, ale przede wszystkim żeby pomóc Natalce. Akcja trwa do 27 Listopada, więc każdy, kto chce pomóc, na pewno zdąży to zrobić. Ja puszczam przelew jutro, a Was zachęcam.

niedziela, 13 listopada 2011

Luksusowy olejek do masażu, rozmaryn i lawenda

Jakiś czas temu opisywałam kremy i pomadkę spółki Produkty Naturalne, a dzisiaj przyszła kolej na ostatni produkt tej firmy, który miałam okazję przetestować. Mowa o luksusowym olejku do masażu rozmarynowo - lawendowym. 
Nie przepadam za olejkami ze względu na zawartość parafiny bo nigdy nie mam pewności, jak moja skóra na nią zareaguje, zwłaszcza, jeśli jest na pierwszym miejscu w składzie, tak jak tutaj. Z zadowoleniem jednak stwierdzam, że ten kosmetyk nie robi mi krzywdy :) Zawiera także składniki bardzo przyjazne skórze, takie jak olej winogronowy i wiesiołkowy, witamina E i wymienione w nazwie olejki z lawendy i rozmarynu.
Zamknięcie butelki to taki typowy kapsel, który teoretycznie powinno się dać otworzyć jednym kciukiem, ale w praktyce często trzeba użyć obu rąk. Moim zdaniem to duża zaleta opakowania, bo nie musimy się martwić, jeśli butelka przewróci się w łazience czy sypialni - nic nie ma prawa się wylać, bo sama na pewno się nie otworzy.
Zapach jest stuprocentowo naturalny, nie ma w nim ani śladu chemii. Co dziwne, czasami bardziej wyczuwam rozmaryn, czasami lawendę. Przypuszczam, że może to zależeć od temperatury w pokoju, a tym samym od temperatury kosmetyku.
Olejek wchłania się bardzo powoli i to również uważam za jego zaletę, nie jest to bowiem produkt nawilżający ani pielęgnacyjny, tylko specjalistyczny, przeznaczony do masażu. Dzięki temu niewielka ilość olejku zastosowana na początku wystarcza spokojnie na 15 - 20 minut masażu. Miałam okazję być stroną zarówno masowaną, jak i masującą i jestem bardzo zadowolona, że mimo moich początkowych oporów i nieufności do olejków, ten produkt przekonał mnie, że nie ma się czego bać :) W ofercie są także inne zapachy i być może skuszę się kiedyś na wypróbowanie innego, ale nieprędko, bo ten produkt jest wyjątkowo wydajny i po kilku zastosowaniach nadal mam prawie pełną butelkę.

sobota, 12 listopada 2011

Maseczka karotenowa - Laboratorium Ava

Ostatnio codziennie używam toniku z kwasami 10% z Biochemii Urody, więc tym chętniej testuję wszelkie produkty nawilżające, ratujące skórę przed nadmiernym przesuszeniem. Tym bardziej cieszą mnie wygrane w rozdaniach, o których pisałam, bo dzięki nim mam okazję testować kosmetyki, po które być może nie sięgnęłabym sama w drogerii czy aptece.
fot. ava-laboratorium.pl
Jednym z takich kosmetyków jest maseczka karotenowa firmy Ava. Nigdy nie zwracałam uwagi na produkty przeznaczone co cery wrażliwej, a taki właśnie zapis znajduje się na przedniej stronie saszetki. Tymczasem według opisu na tylnej stronie, jest to maseczka odpowiednia dla każdego typu cery, a szczególnie dla suchej lub wrażliwej. Dobrze jest więc czytać dokładnie, co producent chce nam powiedzieć, a nie sugerować się pierwszym wrażeniem - teraz będę o tym pamiętać.
Maseczka zawiera hydroaktywator, który ma głęboko nawilżać skórę, oraz kompleks witamin i wyciąg z marchewki. Jedna saszetka wystarczyła mi na dwa zastosowania ale myślę, że spokojnie mogłam ją podzielić na trzy części, bo nakładałam grubą warstwę. Kolor maski podczas nakładania jest jasny, żółto - pomarańczowy, ale z czasem, kiedy kosmetyk wchłania się, barwnik pozostający na powierzchni ciemnieje. Jak zobaczyłam się w lustrze po dwudziestu minutach wyglądałam, jakbym zasnęła na solarium :) Maska ma delikatny zapach, który jest całkiem przyjemny, chociaż nie potrafię go do niczego porównać. Ma konsystencję podobną do mleczka do demakijażu.
Kosmetyk nie wchłania się całkowicie, chociaż muszę przyznać, że na powierzchni skóry pozostaje naprawdę niewielka ilość. Może to kwestia przesuszenia skóry po kwasach, nie mam pojęcia. Resztki zmywa się dosyć ciężko, ale hydrolat na waciku lub ściereczka z mikrofibry dają radę.
Skóra po zastosowaniu "marchewki" staje się aksamitna w dotyku. Najpierw podejrzewałam, że produkt zostawia po prostu taki film, ale to raczej niemożliwe, bo szorowałam twarz dokładnie, żeby pozbyć się pomarańczowego koloru. Nie zauważyłam spektakularnego nawilżenia, ale nie liczyłam na to specjalnie, bo kurację kwasami skończę dopiero za mniej więcej pół miesiąca. Jest to w każdym razie bardzo przyjemny produkt i myślę, że warto go wypróbować.

środa, 9 listopada 2011

Estien - kosmetyki naturalne

Ponieważ zbliżają się Mikołajki i święta, a więc dobre okazje do sprawienia prezentu komuś lub sobie samej, mam dla Was małe ogłoszenie :)
Sklep Estien i ja mamy dla Was małą promocję - każdy, kto zrobi zakupy za minimum 30 złotych i w formularzu do zamówienia wpisze adres mojego bloga, otrzyma do swojego zamówienia gratis. Dodatkową zachętą jest fakt, ze ta promocja łączy się z innymi promocjami na stronie. Obecnie trwa tam także akcja 4 produkty + 1 gratis.
A co w ofercie? Różności. Przykładowo parafina i woski dla zmarzniętych dłoni i stóp, maski algowe typu peel - off, kosmetyki liftingujące, kwasy, glinki... Zresztą sprawdźcie same :) Banner odsyłający na stronę sklepu jest w prawym górnym rogu bloga, żeby łatwo było znaleźć.
A może któraś z Was używała już tych kosmetyków? Jestem ciekawa Waszych opinii.

niedziela, 6 listopada 2011

Drukarka w służbie paznokciowej i wygrane rozdania

Dzisiaj chcę podzielić się z Wami pomysłem, jak wykorzystać zwykłą drukarkę atramentową lub laserową do stworzenia dowolnego wzorku na paznokciach. Mam do dyspozycji tylko czarny tusz, ale myślę, że jeszcze lepszy efekt można osiągnąć przy pomocy druku kolorowego.

1. Wybieramy z grafiki Google dowolny obrazek, który chcemy umieścić na paznokciach. Ja wpisywałam w wyszukiwarce "black flowers" i "flowers silhouette".
2. Zapisujemy obrazki na dysku, lub korzystając z klawisza print screen przenosimy je do dowolnego programu graficznego. Wykorzystałam najprostszy z możliwych, czyli Paint, który każdy ma na swoim komputerze z Windowsem.
3. Poprzesuwałam w programie obrazki w taki sposób, żeby odstępy między nimi pozwalały na łatwe wycinanie elementów po wydrukowaniu, kopiowałam je i wklejałam obok tak, żeby mieć cały arkusz wzorków.
4. Zrobiłam próbny wydruk, żeby sprawdzić, czy rozmiar kwiatków będzie odpowiedni dla moich paznokci, a potem pomniejszyłam obrazki do trzech różnych rozmiarów (różnice w wielkości bardzo się przydają, głównie przy dekorowaniu paznokci małych palców).
5. Wydrukowałam wersję ostateczną, a później wystarczy już postępować identycznie jak przy tworzeniu manicure z wykorzystaniem gazetowych literek. Instrukcję przenoszenia wzoru na paznokcie znajdziecie TUTAJ.

Moja baza to lakier Constance Carroll Diamond Gloss, w kolorze Iced Eden. Na zdjęciach widać, e to "iced", ale "eden" gdzieś się schował :) Na żywo w każdym świetle lakier połyskuje seledynowo, ale nie chciał współpracować z moim aparatem. Po nałożeniu wzorków utrwalacz Sally Hansen.

Uwaga: Czasami po odklejeniu karteczki od paznokcia pozostają na nim resztki papieru, które wysychają i tłumią intensywność wzoru. Wtedy trzeba przed nakładaniem utrwalacza doczyścić paznokcie wodą lub alkoholem używanym do odbijania wzorków - wystarczy delikatnie pocierać zmoczony paznokieć opuszkami palców, lub wacikiem. Papier zejdzie, a wzorek zostanie.

Efekt końcowy prezentuje się tak

Chciałabym też pokazać Wam, co niedawno udało mi się wygrać w konkursach i rozdaniach i jakich recenzji możecie spodziewać się wkrótce.

W konkursie dezemki wygrałam zestaw Organique, z którego bardzo się cieszę, bo brałam udział z myślą o podarowaniu go mojej Mamie :) Recenzje kosmetyków pojawią się, jak już ją dokładnie przepytam co o nich myśli :) To maseczka z glinką, mydło oliwkowe i mydło - maska z czarnych oliwek.

A to bajery do przetestowania dla mnie i jestem ciekawa, czego recenzję chciałybyście przeczytać w pierwszej kolejności:

Na blogu blizniaczki09 wygrałam tusz, byszczyk, szminkę powiększającą usta i róż mineralny Maybelline, maseczki Ziaja i Rival de Loop, puder do kąpieli, pędzelek do eyelinera, próbkę serum do włosów, próbkę podkładu Giordani Gold i odsypkę pudru bambusowego z Biochemii Urody

A u Rodzynki1989 poszczęściło mi się i dostałam wyróżnienie za odpowiedź na pytanie konkursowe w jesiennym rozdaniu :) Nagroda niespodzianka to: puder matujący, korektor dwukolorowy z zieloną herbatą i świąteczne mydło korzenno - pomarańczowe Oriflame, krem do rąk z kozim mlekiem Ziaja, mini szampon i próbki żelu pod prysznic i do higieny intymnej Biały Jeleń oraz maseczka karotenowa firmy Ava, która poszła "na pierwszy ogień" testów i o której napiszę w kolejnym poście.

Serdeczne dzięki, Dziewczyny, pozdrawiam :)

środa, 2 listopada 2011

Przedmikołajkowe rozdanie - niespodzianka

Ponieważ lada dzień zaczną się przymrozki, chlapa, wczesny zmierzch itp. atrakcje, mam dla Was coś na poprawę humoru :)
Ogłaszam rozdanie - niespodziankę. Przedmikołajkowo, ponieważ rozdanie będzie trwało do 30 listopada włącznie. Wynik podam 1 grudnia i jeśli osoba wygrywająca szybko poda mi adres, to przesyłka ma szansę dotrzeć jako prezent na Mikołajki (wierzę w Pocztę Polską).
Udział w rozdaniu może wziąć każdy, kto zostawi pod tym postem komentarz ze swoim adresem e-mail (1 los).
Pula dodatkowych losów jest taka:
+1 los dla Obserwatorów bloga (pod jakim nickiem obserwujesz?)
+1 los dla Osób, które mają mojego bloga w blogrollu (proszę podać adres bloga)
+1 los dla tych, które (którzy) wspomną o rozdaniu w notce albo w innym miejscu na swoim blogu (proszę podać link)
+1 los dla każdego, kto opisze w komentarzu jakąś  mikołajkową albo świąteczną historyjkę - swoje wspomnienie

Łącznie można zdobyć 5 losów, powodzenia :)