piątek, 30 września 2011

Jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz - Sleek The Original w akcji

Dzisiaj stałam się szczęśliwą posiadaczką Sleekowej paletki (dzięki, Aniu :*) i jak się w końcu nauczę malować, to pewnie na jednej się nie skończy :) Nie będę się rozpisywać o poszczególnych cieniach - tak jak głoszą wszystkie inne recenzje, są dobrze napigmentowane i świetnie się rozcierają.
Kombinowałam co by tu dobrać do ciemnej, grafitowej i połyskującej sukienki na jutrzejszą imprezę rodzinną. Zrobiłam sobie zdjęcia i wyciągnęłam następujące wnioski:
1. Muszę więcej spać, bo mam oczy przekrwione jak basset.
2. Chyba przydadzą mi się nowe pędzle, bo ścięty blending brush EDM, korektorowy i angle brow są niespecjalnie poręczne dla kogoś z taką wadą wzroku jak moja.
3. Moje okulary rzeczywiście masakrycznie pomniejszają oczy.

Jakieś rady? Która wersja kolorystyczna podoba Wam się bardziej (albo bardziej "od biedy ujdzie") i jak ją sensownie poprawić?

Azjatyckie zapowiedzi

Ponieważ ostatnio namiętnie biorę udział w rozbiórkach kosmetyków azjatyckich na wizażu (dzięki, agabil1 i zygmus :) ) to za jakiś czas przyleci do mnie paczka z różnościami do przetestowania. Tak się cieszę, że chciałam się już teraz podzielić z Wami informacjami co to będzie i zapytać, czy ktoś z Was miał już styczność z tymi kosmetykami.

1. Innisfree pore tightening gel cream - miętowy krem o lekkiej, żelowej konsystencji, zwężający pory
2. Innisfree pore tightening lotion - lotion miętowy zwężający pory

3. Beauty Credit Red Wine Pore Control Essence - esencja z czerwonym winem, zwężająca pory
4. Beauty Credit Red Wine Pore Control Emulsion - balsam do twarzy z czerwonym winem, zwężający pory


5. Skin Food Kiwi Yogurt Wash Off Mask - maseczka jogurtowa z kiwi, nawilżająca i wyrównująca koloryt cery
6. Baviphat All in One Peeling Gel - brzoskwiniowy peeling enzymatyczny w postaci lekkiego żelu
7. Lioele Cranberry Vita Shake - żurawinowa maseczka żelowa, rozjaśniająca przebarwienia
8. Su:m37 White Award Detox Mask - maseczka oczyszczająca i rozjaśniająca, która ma niezwykły sposób działania - samoistnie zamienia się w aktywną pianę :)
9. Baviphat Paprika Trouble Out Jelly Cream - żelowy krem na dzień z wyciągiem z papryki i granatu, zwalczający niedoskonałości skóry
I niech mi ktoś powie, jak ja się mam zdecydować, co najpierw testować i opisywać :P

czwartek, 29 września 2011

Baviphat, Paprika Pore Solution Thightening Sleeping Pack

To jedna z najdłuższych nazw kosmetyków, jakie widziałam :) W tłumaczeniu "na nasze" to paprykowy krem na noc, którego głównym zadaniem jest zwężanie porów.
Jak większość azjatyckich kosmetyków, krem siedzi sobie w bardzo ciekawym pojemniczku.
Mogłoby się wydawać, że możemy oczekiwać ekstraktu z papryki jako głównego składnika kremu i że taki właśnie będzie jego zapach, jednak oprócz papryki w składzie znajdziemy grejpfruta. Ten duet świetnie się uzupełnia wyrównując koloryt skóry, nawilżając ją i, jak obiecuje producent, zwężając pory.
Znacie żelki Haribo w kształcie cząstek owoców, które w środku są galaretowate, a z zewnątrz mają matową "skórkę"? Zapach Papryczki jest identyczny ze świeżo otwartym opakowaniem tych żelków - bardzo delikatny, słodkawy i apetyczny.
Po odkręceniu górnej połówki pojemniczka znajdziemy dodatkową zatyczkę zabezpieczającą produkt przed wylaniem, która jednocześnie jest uchwytem dla mini łyżeczki dołączonej do kremu. To ciekawe, że Koreańczycy do nakładania większości kremów używają takich łyżeczek, dla większej higieny. Wiem, że tak właśnie powinno się robić, ale w Polsce ten zwyczaj nie jest specjalnie rozpowszechniony.
Krem ma bardzo lekką, nieco żelową konsystencję i szybko się wchłania. Ku mojemu zaskoczeniu rzeczywiście moje pory są coraz mniej widoczne, a skóra aż do rana matowa i wygląda świeżo, jakbym całą dobę nie robiła nic poza wysypianiem się ;) Z powodu efektu matowienia rozważam pomysł używania Papryczki jako kremu na dzień, ale trochę się waham, w końcu to sleeping pack i może lepiej nie przesadzać?
A Wy jak myślicie, używacie podobnych kosmetyków przez całą dobę?

środa, 28 września 2011

Skinfood, peeling Honey Red Orange Mask

Uwielbiam kosmetyki w ładnych opakowaniach, a w takich bez wątpienia przoduje koreańska firma Skinfood. Zgodnie z nazwą ich produkty wyglądają równie apetycznie jak różne smakołyki.
Niedawno kupiłam peeling do twarzy z miodem manuka i czerwoną pomarańczą. Miód ten, importowany z Nowej Zelandii, ma niezwykłe właściwości, wykorzystuje się go więc chętnie w naturalnej medycynie. Dodany do kosmetyków przyspiesza gojenie otarć, ranek i niedoskonałości skóry, a pomarańcze działają rewitalizująco i energetyzująco.
Peeling wygląda jak gęsty miód w pięknym, "babcinym" słoiczku.
Jest dosyć gęsty, wybiera się go ze słoiczka małą plastikową łyżeczką, dołączoną do opakowania. Producent zaleca wymieszanie peelingu przed użyciem, żeby ścierające drobiny nie opadały na dno słoiczka.
Wygląda apetycznie, prawda? :)

Nie dajcie się zwieść jego wyglądowi i nie oblizujcie ust przy jego stosowaniu, bo peeling jest obrzydliwie... słony! Nie znam jego dokładnego składu, bo trudno się czegoś domyślić z koreańskich krzaczków, ale przypuszczam, że to właśnie sól odpowiada za jego właściwości peelingujące.
W czasie masowania twarzy kosmetyk zmienia swoją konsystencję na bardziej płynną i dziwnie tłustą, oleistą. Za pierwszym razem przestraszyłam się, że nie domyję po nim skóry, ale woda rozpuszcza go bardzo szybko i bez najmniejszych problemów.
Cera po zastosowaniu jest przyjemnie miękka, nawilżona i wygładzona. Ścierak jest na tyle delikatny, że może być stosowany codziennie.
Moja rada: jeśli smak soli uparcie pcha się Wam do ust, można przed zastosowaniem peelingu nabrać w usta nieco zimnej wody i wypluć ją dopiero po oczyszczeniu i wysuszeniu twarzy. To jedyne, co mnie "ratuje" bo ten smak jest naprawdę wyjątkowo uparty :)

wtorek, 27 września 2011

Dokładka do rozdania

Notka o rozdaniu i o jego zasadach jest tutaj.
Z okazji wtorku (bo każdy powód jest dobry) dokładam do obu zestawów po koreańskiej masce bawełnianej nasączonej ekstraktem z roślin, Beauty Friends Mask. Więcej o tych maskach postaram się napisać niedługo, a rozdanie kończy się w piątek, więc macie jeszcze okazję wziąć udział :)
Rodzaj maski wybieram po uzgodnieniu tego ze zwyciężczyniami rozdania, w zależności od rodzaju cery osoby wygrywającej.

"Bursztynek, bursztynek, znalazłam go w łazience" :)

Dzisiaj coś dla tych osób, które poszukują w miarę ostrego peelingu mechanicznego do twarzy i ciała.
Moim ulubieńcem stał się całkiem niedawno peeling bursztynowy z Biochemii Urody. Miałam szczęście, że udało mi się go zdobyć, bo to seria limitowana. Chwilowo nie jest dostępny na stronie Biochemii ale mam nadzieję, że seria doczeka się wznowienia, bo mam dużą ochotę zrobić sobie zapas tego kosmetyku.
Bazą dla peelingu jest mleko w proszku i mąka owsiana - te składniki działają łagodząco i nawilżająco. Dzięki temu peeling, chociaż dosyć ostry, nie podrażnia skóry.
Kosmetyk ma postać drobnego proszku, który swoje ścierające właściwości ujawnia dopiero po dodaniu do niego wody albo hydrolatu. Jeśli komuś zależy na słabszym efekcie i mniejszej ostrości, może wymieszać go z żelem hialuronowym albo dowolnym żelem do mycia twarzy.
Według producenta bursztynowy proszek będący głównym ścierającym składnikiem peelingu ma dodatkowo właściwości energetyzujące, ale nic takiego nie zauważyłam. Może dlatego, że stosuję go wieczorem i idę spać ;)
Trwałość produktu to 12 miesięcy, ze względu na obecność składników "spożywczych".

niedziela, 25 września 2011

Deser dla włosów - maska Bananowy Song

Od czasu do czasu lubię sięgnąć po mikstury robione w domu, z naturalnych składników. Dzisiaj robiłam akurat jedną z moich ulubionych masek do włosów, więc wrzucam na gorąco :)

Potrzebne będą: bardzo dojrzały banan, duża łyżka miodu, dwie miseczki, widelec, łyżka, sitko

Banana rozgniatamy widelcem, a potem przecieramy przez sitko i mieszamy z miodem. Przecieranie jest konieczne, w przeciwnym razie zostaną grudki, które bardzo trudno jest spłukać z włosów.



Gotowa maska jest dosyć płynna, ma gładką konsystencję, a w dotyku sprawia wrażenie lekko tłustej.


Taka ilość maski spokojnie wystarczy na pokrycie włosów średniej długości. Nakłada się ją na mokre, umyte włosy i wmasowuje lekko w skórę. Mikstura jest na tyle rzadka, że może lekko spływać z głowy, więc ja zazwyczaj robię to w wannie.  
Zostawiam na 15 - 20 minut, a po tym czasie dokładnie spłukuję i zmywam resztki szamponem. O dziwo włosy po jej użyciu są "piszczące". Myślę, że miód delikatnie usuwa z włosów reszty silikonów, pianek, lakierów itp. Z tego samego powodu można mieć małe problemy z rozczesaniem - ja po prostu czeszę się dopiero po wyschnięciu włosów, albo używam małej ilości jedwabiu. Maska jest bardzo odżywcza, wygładza włosy i sprawia, że po wyschnięciu są błyszczące i miłe w dotyku.

sobota, 24 września 2011

Bajer dla masochistek, czyli wyrolujmy problemy

Jakiś czas temu trafiłam w czeluściach internetu na dość dziwaczny gadżet i nie mogłam się oprzeć chęci jego posiadania. Derma Roller, o którym mowa, to mały wałeczek z rączką, najeżony krótkimi i cienkimi igłami. Produkuje go w różnych wersjach kilka firm, ale wszystkie są zgodne co do tego, że to wynalazek, który ma szansę zrewolucjonizować świat domowej pielęgnacji skóry.

Igły podczas wałkowania problematycnych części ciała przebijają naskórek i tworzą w wierzchniej warstwie skóry mikrokanaliki, co ma podobno działać w dwójnasób. Po pierwsze ułatwia przenikanie substancji odżywczych zawartych w kosmetykach w głąb skóry. Po drugie uszkodzona w ten sposób skóra wytwarza większe niż zwykle ilości kolagenu i elastyny, co korzystnie wpływa na jej napięcie, spłyca zmarszczki, wygładza cerę, zmniejsza pory i w ogóle robi same cuda, och i ach ;) Derma roller stosowany na brzuchu, pośladkach czy udach pomaga także w walce z rozstępami i cellulitem.
To by było na tyle w teorii.
A w praktyce jest tak, że mam wałek z igłami 0,5mm i słomiany zapał do jego stosowania. Rolowanie nie boli. Dyskomfort odczuwam tylko przy wałkowaniu miejsc, gdzie skóra jest mocno napięta, czyli na czole i nosie. Trochę mi się ta czynność dłuży, bo każdy fragment twarzy trzeba rolować po 10 razy pionowo, poziomo i skośnie, ale czas zweryfikować obietnice producenta. Mam zamiar stosować to cudo co trzy dni przez miesiąc i sprawdzić, czy jakoś zadziała na moje pory, przebarwienia i nierówności cery. Pomyślałam, że jak obiecam Wam relację za miesiąc to będzie mi głupio odpuścić i w końcu zmuszę się do uczciwego testu :)

piątek, 23 września 2011

Libacja i gazeta, czyli mój pierwszy wzorek

Mam do malowania paznokci dwie lewe ręce i chociaż lubię oglądać ładne wzorki na blogach, sama bardzo rzadko się za to zabieram. Skusiłam się jednak na wypróbowanie sposobu na "drukowane paznokcie" (to chyba wymyślił ktoś, kto lubi czytać w łazience ;) ) i gwarantuję - jeśli mniej więcej udały się mi, to udadzą się każdemu.
Przepraszam za zdjęcia w sztucznym świetle - w ciągu dnia w domu króluje moja półtoraroczna córa i przy niej mogę zapomnieć o istnieniu aparatu.
Potrzebny będzie dowolny jasny lakier, miseczka z wódką lub spirytusem, kawałki gazety (moja miała już ponad rok i wzorki wyszły dosyć szarawe - lepiej kupić świeższą)
Krok 1.
Pomalowałam paznokcie dwoma warstwami jasnego lakieru, Sephorowy L08, sugar coated (myślę, że lepszy efekt byłby na białym albo kremowym)

Krok 2.
Każdy paznokieć zanurzałam na 10 sekund w alkoholu, a następnie dociskałam do niego kawałek gazety i trzymałam tak 20 sekund



Krok 3.
Wystarczy wysuszyć, pomalować bezbarwnym lakierem, wysuszyć drugi raz i już :)

czwartek, 22 września 2011

Szybkie mini rozdanie na dobry początek

Ponieważ lubię dawać prezenty nie chciało mi się czekać na żadne magiczne liczby komentarzy, obserwatorów itd., więc postanowiłam zrobić pierwsze rozdanie już teraz, w ramach dobrej wróżby dla bloga :)
Poszperałam po innych blogach, żeby poznać najczęstsze zasady organizowania takich akcji i oto moje:

Żeby przystąpić do rozdania musisz:
1. Zostawić komentarz ze swoim adresem mailowym (1 los)
opcjonalnie dodatkowo
2. Zostać publicznym obserwatorem bloga (1 los)
3. Dodać bloga do swojego blogrolla i dać znać, pod jakim adresem (1 los)

Rozdanie numer jeden, losy max. trzy, a nagrody dwie do wyboru :) Deklarujcie się w zgłoszeniach, którą wybieracie.

Zestaw pielęgnacyjny
- maseczka otrąbkowa rewitalizująca firmy Jadwiga (może być stosowana zamiast mydła, jako peeling, lub jako maska łagodząca) - w składzie ma kiełki zbóż, kwiaty nagietka, otręby pszenne
- 2 próbki (każda wystarcza na 2 użycia) BB creamu Precious Mineral firmy Etude House, w odcieniu 2


Zestaw makijażowy
- kieszonkowe lusterko Anew, ze stroną zwykłą i powiększającą w obudowie koloru jasnego złota
- błyszczyk Artdeco Glam Stars Lip Gloss odcień 2 45E, złotawy jasny brąz z mieniącymi drobinami
- cienie w kulkach Maybelline, 005 Twirling Taupe (ciemny perłowy beż) i 001 On The Ball Blue (błękitny)


Można się zgłaszać do końca września, wyniki podam w pierwszych dniach października - powodzenia :)

wtorek, 20 września 2011

PayPal & eBay, czyli czarna dziura w portfelu

Na forach i w komentarzach do wielu blogów często pojawia się pytanie, jak i gdzie można kupić azjatyckie (i nie tylko) kosmetyki. Jeżeli ktoś boleśnie odczuwa cieżar portfela i chce go szybko, a dokładnie opróżnić, może zdecydować się na zakupy w jednym z internetowych sklepów działających na terenie Polski, handlujacych właśnie tym towarem. Trzeba jednak mieć na uwadze to, że w takich sklepach cena kosmetyku jest zazwyczaj dwu - trzykrotnie wyższa, niż na portalach aukcyjnych takich jak Allegro czy eBay. Poza tym niektóre sklepy dodają do regulaminu zapis, z którego jasno wynika, że niektórych rodzajów zamawianego towaru nie mają na składzie, tylko sprowadzają go na bieżąco, co oczywiście bardzo wydłuża czas oczekiwania.
Ceny w oficjalnych sklepach intermetowych wydają się przesadnie wysokie, ale niestety mają swoje uzasadnienie. Zagłębiałam się ostatnio w temat legalnego importu kosmetyków do Polski w celach zarobkowych i powiem tak - jestem pełna podziwu dla osób, które sie w to zaangażowały, a z drugiej strony nie do końca wierzę, że firmy podejmujące to wyzwanie zdołały spełnić wszystkie wymogi. Jeśli macie ochotę o tym czytać, mogę skrobnąć więcej w którejś z kolejnych notek.
Najlepszym sposobem zdobywania świeżych kosmetyków w dobrych cenach i w dodatku prosto ze źródła, jest zarejestrowanie się na eBay'u i założenie konta PayPal'owego. Wbrew obiegowej opinii, NIE TRZEBA posiadać karty kredytowej, żeby korzystać z tych serwisów.
eBay polecam przeglądać przez stronę z końcówką .pl (eBay.pl), a nie .com, ponieważ w ten sposób ceny automatycznie przeliczają się na złotówki, a nazwy kategorii są tłumaczone na język polski. Większość azjatyckich aukcji kosmetycznych wystawiana jest w języku angielskim i nawet bardzo podstawowa znajomość tego języka wystarczy, żeby zacząc zakupy.
Należy standardowo wpisać nazwę poszukiwanego przedmiotu w wyszukiwarkę, a w opcjach lokalizacji zaznaczyć "cały świat".
Co dziwne, kosmetyki z Korei Południowej dochodzą do Polski błyskawicznie, w ciągu 8 - 10 dni. Często można wybrac też opcje bezpłatnej przesyłki, która z jednej strony sprawia, że cena produktu jest jeszcze bardziej atrakcyjna, ale z drugiej strony w jej przypadku zawsze istnieje ryzyko, że przesyłka zaginie. Osobiście do tej pory zawsze wybierałam opcję bezpłatną i opłaciło się - wszystko doszło szybko i bezproblemowo. Z Chin ani innych azjatyckich lokalizacji niczego nie zamawiałam, ale słyszałam, że koszty przesyłki są dużo wyższe, a przesyłka leci dłużej.
Teraz zaczynają się schody, bo za zakupy wypadałoby zapłacić. Strona PayPal.pl pięknie przeprowadzi Was przez wszystkie formalności związane z rejestracją, ale trzeba pamiętac o jednym - dane konta eBay, konta PayPal oraz konta bankowego, z którego zamierzacie PayPal doładowywać, muszą być zgodne. Adres konta PayPal dodajemy w swoich danych konta eBay, w zakładce konto.
PayPal daje nam mozliwość przetestowania jego możliwości i dokonania pierwszych transakcji bez weryfikacji konta. Po przekroczeniu limitu prosi nas o dodanie danych karty kredytowej, LUB osobistego rachunku bankowego. Ja skorzystałam z tej drugiej opcji i jestem bardzo zadowolona.
Przy przelewaniu pieniędzy na konto PayPal'a najlepiej wybrac opcję "dodaj środki / doładuj konto błyskawicznie". Wtedy system generuje nam dane potrzebne do przelewu. Przenosimy się na stronę swojego banku, wysyłamy przelew z danymi podanymi przez PayPal i w ciągu kilku minut środki są widoczne w PayPal'owym portfelu (pod warunkiem, że jest to dzień powszedni i godziny urzędowania naszego banku).
Po dokonaniu zakupów można potwierdzić na stronie eBay chęć zapłaty. Wtedy system prosi o podanie hasła do konta PayPal i sam dokonuje przeliczenia złotówek na wybraną walutę. Ja zwykle wybieram drugą opcję i korzystam najpierw z konwertera walut na stronie PayPal'a. Wystarczy wpisać kwote, którą chcemy wymienić na inna walutę i wcisnąć przycisk "oblicz", a jeśli kurs uznamy za sensowny, potwierdzić chęć wymiany walut. Kurs zawsze jest nieco wyższy niż średni NBP czy kantorowy ale to oczywiste, w końcu PayPal tez musi jakoś zarabiac. Na szczęście nie są to jakieś wielkie róznice.
Po dokonaniu zakupu i zapłacie, sprzedający otrzyma ze swojego konta PayPal informację, że wpłata wpłynęła i trzeba już tylko niecierpliwie wypatrywac listonosza.
Ale wiecie, ja nic nie mówiłam - żeby mi potem niczyj mąż nie zarzucał, że podpowiedziałam jego żonie, jak pozbyć się wszystkich oszczędności ;)

poniedziałek, 19 września 2011

Elemong

Jak już zaczęłam temat BB Creamów to idę za ciosem i przedstawiam Wam mojego absolutnego faworyta. The winner is... Elemong! :)
Początkowo, przyzwyczajona do Misshy Perfect Cover, nie mogłam się do niego przekonać i używałam punktowo, jako korektora. Ma nieco cieższą konsystencję, jest gęstszy i w czasie aplikacji wydaje się tłustszy, bardziej odżywczy niż Missha. Krycie jest bardzo dobre, najlepsze spośród pięciu BB Creamów jakie miałam okazję testować i myślę, że nic go nie przebije. Na szczeście nie tworzy na twarzy maski, nie wyglada "podkładowo" ani nie warzy się nawet po całym dniu. Jedyny problem jaki z nim miewam to ścieranie się z niektórych punktów twarzy w czasie upałów ale sama jestem sobie winna, nie powinnam podpierać brody ręką ;)
Tubka jest dosyć wygodna w użyciu, chociaż kiedy jest pełna trzeba uważać w czasie dozowania kosmetyku, lubi wypływać w ilości większej niż potrzebna. Poza tym dzięki silnemu kryciu można nakładać go mniej niż innych kremów. Warto dodać, że to także jeden z najtańszych produktów tego rodzaju, co przy jego pojemności (60ml) gwarantuje, że nie będziemy musiały dokonywać ponownego zakupu przez naprawdę dłuuugi czas.

W przeciwieństwie do Misshy, którą dobrze nakłada mi się Flat Topem, przy Elemongu uzywam wyłącznie palców. Nakładany pędzlem zostawia lekkie smugi. Moim zdaniem to dlatego, że Elemong to pieszczoch ;) Lubi być ogrzany przed aplikacją - rozcieram go na opuszkach palców i dopiero wtedy nakładam na twarz.
Kolor jest nieco jaśniejszy i bardziej żółtawy od Misshy PC 21 i byłam nieco przestraszona po przeczytaniu kilku opinii na jego temat kiedy czekałam na dostawę, ale jestem bardzo zadowolona. Nie powoduje chorobliwej bladości tylko delikatnie rozjaśnia cerę, więc skóra wydaje się bardziej wypoczęta, świeższa. Nie ma co się łudzić, że na mieszanej albo tłustej skórze będzie utrzymywał mat, a już na pewno nie przez cały dzień, ale pudry sypkie ładnie na nim leżą.
Poza tym, a może raczej przede wszystkim, zauważyłam, że powoli spełniają się obietnice producenta. Mianowicie przebarwienia potrądzikowe rozjasniają się już po kilku dniach codziennego stosowania.
Jako bonus mogę Wam polecić dosyć nietypowe zastosowanie tego rodzaju kremów - mam niestety skłonność do pajączków i żylaków, więc raczej nie chadzam w spódnicach krótszych, niż za kolano. Elemong nałożony na moje niewidujące słońca łydki również tam spisał się calkiem nieźle i pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna śmigałam po mieście w krótkiej sukience :)

Missha Perfect Cover

Nigdy nie byłam przesadnie zainteresowana kosmetykami. Ot, kupowałam pierwszy puder, podkład czy cień, jaki wpadł mi w ręce, bez analizowania składu czy szczególnych właściwości. Kilka lat temu zainteresował mnie temat minerałów (coś o nich skrobnę w którejś z kolenych notek), ale ostatnio "rządzą" u mnie kosmetyki azjatyckie, więc na pewno będzie ich na tym blogu pełno.

Okazuje sie, że eBay i PayPal są (niestety) wyjątkowo łatwe w obsłudze, przyfrunęły więc do mnie kilka miesięcy temu pierwsze azjatyckie zdobycze. Jak wiele innych blogowiczek rozpoczęłam ostrożnie, od testowania BB Creamów, z Misshą PC na czele.

BB Cream to wynalazek stanowiący połączenie podkładu (kryjącego mniej lub bardziej) i kremu do twarzy. Składników tego kremu nie będę tu przepisywać bo jest już tego pełno w googlach, skupię się na działaniu.
Początkowo BB (skrót od Blemish Balm) były produkowane jako specjalistyczne dermokosmetyki dla osób po operacjach plastycznych, poparzeniach itp. - miały kryć blizny, wyrównywać koloryt i strukturę skóry. receptura jak to zwykle bywa "wyciekła" z laboratoriów i kremy te trafiły do masowej produkcji. Potentatem na rynku BB jest Korea Południowa. Japonia, Chiny i inne kraje azjatyckie też mają w nim swój spory udział, ale chyba bałabym się kupić chiński krem ze względu na możliwośc kupna podróbki i podejrzanie niskie ceny.

Ad rem
Missha początkowo była moim ulubionym BB. Dostępna jest w kilku odcieniach, ja wybrałam 21 czyli drugi w kolejności. Nie odważyłabym się na kupno zwykłego podkładu tak "na czuja", ale BB Creamy mają jedną niezwykle przydatną właściwość, a mianowicie z łatwością wtapiają się w skórę i dopasowują do jej koloru. Oczywiście osoby o śniadej karnacji nie mogą kupić najjaśniejszego kremu z nadzieją, że się dopasuje, ale kilka tonów różnicy nie robi problemu. Kilka minut po aplikacji krem przestaje być widoczny.
Missha pozostawia satynowe wykończenie i może rozczarować osoby, które spodziewają się całkowitego matu. Głównie dlatego, że w Azji matowe wykończenia nie są specjalnie lubiane i niewiele jest tam takich kosmetyków. Ja na krem nakładam jeszcze puder bambusowy albo ryżowy i wtedy jestem bardzo zadowolona z efektu. Mat jest, ale delikatny i satynowy, a nie płaski a'la "córka młynarza wpadła do wora z mąką".
Krycie jest na poziomie średnim. Na początku myslałam, że  jest świetne, dopóki nie porównałam Misshy z moim obecnym faworytem, Elemongiem, o którym w następnej notce.
Równie dobrze nakłada się ją palcami jak i lekko zwilżonym pędzlem typu flat top - każdy może dobrac odpowiedni i wygodniejszy dla siebie sposób aplikacji. Silniejsze przebarwienia i niespodzianki dodatkowo maskuję drugą, cieniutką warstwą Misshy, wklepywaną palcem, lub nakładaną pędzelkiem do korektora.
Mniejsze tubki (20ml) mają wygodny dziobek, przez który łatwo wycisnąc odpowiednią ilość kremu. Tubki 50ml zostały dodatkowo zaopatrzone w pompkę.

Wiem z lektury forum Wizażu, że niektóre dziewczyny mają problem z zapychaniem po stosowaniu Misshy, ale może to dotyczyć każdego innego kosmetyku - pamiętajmy, że żaden kosmetyk nie jest uniwersalny dla każdego rodzaju skóry.
Misshę oceniam na 4+ w szkolnej skali ocen i polecam ją wszystkim, którzy chcą zacząć przygodę z azjatyckimi kosmetykami bez rzucania się od razu na głęboką wodę.

czwartek, 15 września 2011

To i owo

Stało się, połknęłam bakcyla. Od zawsze lubiłam testować nowości kosmetyczne, a od niedawna zaczęłam przeglądać blogi na ten temat i bach! Musiałam odmałpować i założyć swój :)
Słowem wstępu - blog będzie o "tym", czyli kosmetykach do makijażu i o "owym", czyli kosmetykach pielęgnacyjnych. Znając życie, po drodze pojawią się jeszcze jakieś "tamto" i "siamto", zobaczymy.
Mam cerę mieszaną, stosunkowo jasną bez wyraźnych tonów różowych ani oliwkowych, ze skłonnością do przebarwień, innych niespodzianek i z rozszerzonymi porami. Mam nadzieję, że coś z tego, o czym będę pisała, okaże się przydatne dla kogoś podobnego (albo i nie) pod tym względem do mnie.