Kilkanaście dni temu pisałam o Lawendowej Farmie i naturalnych mydełkach, znajdziecie ten wpis tutaj. Dzisiaj chciałabym Wam pokazać, jak przebiega proces robienia mydła z wykorzystaniem bazy z masłem shea, lub dowolnej innej bazy mydlanej, które możecie znaleźć w sklepiku Lawendowej Farmy.
Potrzebne składniki:
- baza mydlana (użyłam 0,5 kg bazy shea)
- pół szklanki wody lub mleka (użyłam mleka pełnotłustego i odrobiny wody w trakcie mieszania)
- dowolne dodatki (na zdjęciu przyprawa do piernika, skórka starta z limonki, cytryny i pomarańczy; dodałam także olejku eterycznego pomarańczowego, ale nie załapał się na zdjęcie :) )
Bazę mydlaną z dodatkiem mleka lub wody powoli podgrzewamy - najprościej i najbezpieczniej można to zrobić w kąpieli wodnej, czyli wstawić garnek ze składnikami do drugiego, z gotującą się wodą.
Kiedy baza ogrzewa się i topnieje sprawia wrażenie, jakby ubywało jej z garnka - to dlatego, że puste przestrzenie pomiędzy wiórkami zmniejszają się, aż w końcu znikają zupełnie i otrzymujemy jednolitą konsystencję, podobną do ugotowanych tłuczonych ziemniaków.
Jeśli mieszanie staje się trudne, bo masa w całości próbuje przylgnąć do łyżki, można dodać jeszcze odrobinę wody lub mleka. Trzeba to robić bardzo ostrożnie, bo jeśli mydło będzie za mokre, trzeba będzie długo czekać na jego schnięcie i twardnienie.
Po dodaniu składników zapachowych i innych wybranych i wymieszaniu ich z rozpuszczoną bazą, masa zaczyna błyszczeć, co widać na zdjęciu. To znaczy, że wszystko połączyło się dokładnie i można przystąpić do formowania.
Użyłam silikonowej formy do muffinek - masy wystarczyło mi akurat na wypełnienie wszystkich dołków, ale już wiem, jaki popełniłam błąd. Wkładałam masę do dołka i dociskałam od góry szklanką, ale w ten sposób nie ubiłam mydełek dostatecznie mocno i trochę się skurczyły w procesie schnięcia. Następnym razem mam zamiar upychać masę w foremkach warstwami i każdą warstwę dobrze ubijać.
Ten mokry połysk na mydlanej masie to olej słonecznikowy - użyłam go do smarowania denka szklanki, żeby mydło nie przywierało do niej.
Mydła dały się bez problemu wyjąć z formy po jednej dobie i od kilkunastu dni leżą na papierowych ręcznikach. Codziennie przewracam je na drugą stronę, żeby schły równomiernie.
Brzegi podeschniętych mydełek nieco wyrównałam. Pewnie nie byłoby takiej konieczności, gdybym mocniej ugniotła je w foremkach. Być może to też kwestia samej formy, następnym razem spróbuję użyć czegoś mniej elastycznego, niż silikon.
Przyznam się, że z okrajaniem ich mogłabym trochę poczekać, ale nie dałam rady :) Wykorzystałam część okrawków, bo koniecznie chciałam sprawdzić, jak mydełka spiszą się w kąpieli...
... i spisują się naprawdę na medal. Mają dokładnie taki zapach, jaki sobie zaplanowałam. Muszę je trzymać z daleka od córeczki, bo nie zaryzykuję ich pożarcia :) Sama mam głupią ochotę, żeby sprawdzić, jak smakują i tylko resztki rozsądku mnie powstrzymują. Pienią się moim zdaniem w sam raz, chociaż to akurat sprawa indywidualna - osobiście nie przepadam ani za mydłami nietworzącymi piany ani za tymi, które pienią się jak szalone. Dzięki zawartości masła shea i innych nawilżających składników mydło jest delikatne dla skóry - myje bardzo dobrze, ale nie wysusza. Odważyłam się użyć ich nawet do umycia twarzy i nie miałam uczucia ściągania skóry, typowego dla większości mydeł.
Reasumując - do Gwiazdki zostało jeszcze dostatecznie dużo czasu, żeby ten, kto ma ochotę, zdążył zrobić taki mydlany prezent dla kogoś bliskiego, a chyba wszyscy się zgadzają, że prezenty ręcznie robione mają największą wartość.
A na deser jeszcze dwa zdjęcia, dla odmiany manicure gradientowy.