czwartek, 1 marca 2012

Prosto z grządki - peeling truskawkowy i olej z marchewki

Kilka razy wspominałam Wam już o jednej z moich ulubionych firm produkujących naturalne kosmetyki, a mianowicie JS Beaute. Dzisiejsza notka będzie bez zdjęć i musicie mi to wybaczyć, bo mąż "zakosił" aparat i wyjechał na parę dni, ale ponieważ każdy wie, jak wyglądają truskawki i marchewki, to dobry moment, żeby napisać akurat o nich :)
Bardzo lubię mocne, ostre peelingi zarówno do twarzy, jak i do całego ciała. Najczęściej używam korundu, ale ponieważ ma on bardzo specyficzną postać i działanie, co jakiś czas odstawiam go na tydzień - dwa i zamiennie stosuję inne ścieraki. Na moim osobistym podium znalazła się peeling z nasion truskawki. Ma skład najprostszy z możliwych - to wysuszone nasionka przemielone na tyle, że nadal są w dosyć dużych kawałkach, ale dzięki przemiałowi nie są już gładkie i owalne, ale mają ostre krawędzie, które ścierają martwy naskórek na tyle mocno, że zadowolone będą nawet wielbicielki "hardcorowych" peelingów. Używam go zazwyczaj na twarz zwilżoną wodą lub mieszam z odrobiną żelu, ale nawet wtedy to jeden z najmocniejszych peelingów, z jakimi się spotkałam. Osoby z wrażliwą skórą powinny używać go w małych ilościach wymieszanych ze sporą porcją delikatnego żelu do mycia, dającego nasionkom poślizg - to znaczy w sytuacji, jeśli uprą się na wypróbowywanie tego produktu, bo jest on raczej polecany osobom z cerą tłustą, mieszaną lub normalną.
Truskawki zawierają sporą ilość witamin, kwasów i błonnika, więc nawet stosowane w postaci proszku, zachowują część tego zdrowotnego bagażu. Zresztą nawet gdyby był to najzwyczajniejszy ścierak to i tak sama świadomość, że nie ma w nim ani promila sztuczności sprawia, że wyjątkowo miło się po niego sięga. Zaczęłam się ostatnio intensywnie zastanawiać po co koncerny kosmetyczne silą się na produkcję kosmetyków kipiących od chemii, skoro zazwyczaj ten sam efekt można osiągnąć w najprostszy możliwy sposób. I zapewne da się to wytłumaczyć jakimiś sprawami marketingowymi, ale szczerze mówiąc, nie rozumiem - będę wdzięczna, jeśli ktoś podejmie próbę wytłumaczenia mi tego :)
Wracając do truskawek - według producenta peeling ten jest przeznaczony do twarzy, ale z równie dobrymi skutkami używam go do ciała, nakładając mokrą dłonią na namydloną skórę, lub mieszając z żelem pod prysznic. To kolejna cecha naturalnych produktów, którą bardzo cenię - mnogość zastosowań zależna wyłącznie od naszego widzimisię i wyobraźni.
Po intensywnym złuszczaniu wypadałoby skórę nawilżyć i załagodzić ewentualne podrażnienia. Tu z pomocą przychodzi produkt rodem z sąsiedniej grządki, czyli olej marchwiowy. Bazą dla niego jest olej słonecznikowy, a oprócz niego buteleczka zawiera olej z marchewki, ekstrakt z marchewki i beta karoten, czyli mamy do czynienia z kolejnym bardzo przyjemnym, prostym składem. 
Olej ma barwę marchewkową (niespodzianka! :) ) dzięki czemu może być używany jako naturalny samoopalacz. Producent zaleca nakładanie go na skórę w małych stężeniach, od 2 do 5%, żeby można było łatwo skontrolować stopień koloryzacji. Przyznam się jednak, że zdarzyło mi się raz użyć go w formie nierozcieńczonej - dosłownie jedna kropla wystarczyła, żeby wetrzeć ją równą warstwą w całą twarz. Nie byłam po tym zabiegu pomarańczowa, a jedynie delikatnie opalona. Zrobiłam to raczej z ciekawości, a na co dzień używam oleju w parze z kremem na noc. Wmieszałam do kremu (Dream Cream z firmy LUSH) tyle olejku, żeby nadać mieszance jasnopomarańczowy kolor. Używam go codziennie na noc już od kilku tygodni i muszę powiedzieć, że już dawno nie byłam tak zadowolona z żadnego kremu. Na początku spodziewałam się tłustej, świecącej twarzy, a tymczasem do rana krem wchłania się całkowicie, a twarz jest prawie zupełnie matowa. Kremu z LUSHa używałam już wcześniej, jednak nigdy nie dawał podobnych efektów, więc jestem przekonana, że zmianę zawdzięczam dodaniu do wieczornej pielęgnacji właśnie marchewkowego oleju. 
Skóra ma wyrównany koloryt, jest bardziej elastyczna, nawilżona i napięta i mimo długiego czasu używania, w buteleczce nie ubyła nawet połowa kosmetyku. Z powodu niskiego zalecanego stężenia, olejek jest szalenie wydajny. Plusem jest też to, że stosowany jako samoopalacz nie zostawia smug, nie śmierdzi, bardzo ładnie się wchłania i pozwala na stopniowanie efektu. Królik Bugs wiedział, co robi ;)

Ps. Jeśli macie ochotę to zerknijcie proszę na poprzednią notkę. Chciałam zrobić ranking polecanych topperów ze zdjęciami, ale na razie jest bardzo mało chętnych.

9 komentarzy:

  1. ale owocowo:)
    nie spotkałam się z takim kosmetykiem, ale może świeża truskawkowa maseczka? pól na twarz pól do buzi? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba się niedługo skuszę na czysty olejek marchwiowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię peeling truskawowy :) Oleju z marchwi jeszcze nie próbowałam, może kiedyś spróbuję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. peeling z truskawki ciekawe i niezwykle smaczne ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozwoliłam sobie otagować :)
    http://naturalnapielegnacja.blogspot.com/2012/03/tag-7-grzechow-gownych.html

    OdpowiedzUsuń
  6. hej kochana!:* zostaw u mnie adres maila pod konkursem na Tangle Teezer:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale mnie zaciekawiłaś olejem z marchwi

    OdpowiedzUsuń