Od jakiegoś czasu w blogosferze panuje niezwykłe ożywienie w temacie pielęgnacji włosów. Gdzie nie spojrzeć, wszyscy nagle testują szampony, szczotki, oleje, odżywki, maski, farby itp. Nic dziwnego zatem, że ten "szał" dopadł i mnie :) Postanowiłam sprawdzić, jak olejowanie wpłynie na stan moich włosów, ale wybór olejów to wcale nie jest prosta sprawa. Ponieważ ostatnio są coraz bardziej popularne, rośnie ich asortyment w drogeriach internetowych i można dostać oczopląsu, zanim podejmie się decyzję.
Z pomocą przyszedł mi sklep Kosmetyki Dabur, przekazując do testów dwa olejki i dwa szampony. Wszystkie kosmetyki wyprodukowała indyjska firma Dabur, a wspomniany sklep jest ich wyłącznym dystrybutorem w Polsce. Ma to zresztą odzwierciedlenie w cenach produktów - porównałam ofertę Kosmetyków Dabur z innymi znanymi sklepami oferującymi kosmetyki ajuwerdyjskie i muszę powiedzieć, że różnice w cenach niektórych olejów sięgały od 2 do nawet 8 zł. Formuła dzisiejszej i kolejnej notki będzie nieco odmienna od poprzednich, ponieważ chciałabym dokonać porównania produktów w parach, zaczynając od olejów.
Być może część z Was o nich już słyszała, bo to sztandarowe produkty firmy Dabur, a mianowicie olejki Amla oraz Vatika (zdjęcia produktów pochodzą ze strony sklepu).
Amla
Ma rzadką, lejącą konsystencję i bardzo ciemny, oliwkowo zielony kolor. Zapach jest wyjątkowo charakterystyczny, mocny, kadzidlany, ale jednocześnie z wybijającą świeżą, owocową nutą. Nie potrafię go porównać do niczego mi znanego. Jeśli jestem zmęczona i śpiąca, może być nieco drażniący.
Buteleczka jest wykonana z przezroczystego plastiku, dzięki temu widać, ile produktu w niej pozostało. Brakuje mi jakiegoś dozownika, ponieważ wylot butelki jest dosyć szeroki i trudno kontrolować ilość oleju wylewanego na rękę. Dwie łyżki wystarczą na dokładne pokrycie włosów sięgających za ramiona. Produkt stosunkowo szybko się wchłania. Włosy w dotyku są podobne jak po użyciu nafty kosmetycznej - jednocześnie tłustawe jak i dziwnie sypkie. Producent zaleca pozostawianie kosmetyku na włosach na co najmniej godzinę. Ja zazwyczaj nakładam go jakieś 2 - 3 godziny przed myciem, albo na noc, jeśli wiem, że rano zdążę umyć głowę.
Zmywanie oleju to sprawa bardzo indywidualna - podobno najlepsze są szampony bez SLS ale to już opinia z "włosowych" wątków na forach i blogach. Podobno szampony zawierające SLS niweczą działanie olejków, ale szczerze mówiąc, niczego takiego nie zauważyłam. Do zmywania używam zamiennie szamponów Dabur (o których później), szamponu propolisowego Babci Agafii, który nie zawiera żadnych sztucznych składników, albo mydeł do włosów z Lawendowej Farmy. Za każdym razem dwa mycia wystarczą, żeby olej zmyć całkowicie. Włosy stają się wygładzone, łatwiejsze do układania i bardziej błyszczące, ale zauważyłam, że przetłuszczają się stosunkowo szybko. Mogę się mylić, ale obstawiam, że to kwestia zawartości parafiny, występującej na pierwszym miejscu w składzie. Nie przepadam za tym składnikiem, ale ekstrakt z amli, czyli indyjskiego agrestu skutecznie przekonał mnie do tego olejku i na parafinę przymykam oko ;) Amla ma za zadanie wzmacniać, nawilżać i przyciemniać włosy i moim zdaniem sprawuje się dobrze, bo jakoś coraz bardziej lubię swoje włosy :)
Vatika
Po pierwsze, brawa za skład. Na czele listy widnieje olej kokosowy i ani śladu parafiny, chociaż uwaga - wyczytałam niedawno, że Vatika ma dwie wersje i w tej drugiej parafina jest obecna, chociaż obie mają bardzo podobny skład i działanie. Jeśli ktoś miał obie wersje to bardzo proszę o informację, czy to prawda.
Oprócz oleju kokosowego Vatika zawiera między innymi wyciągi z amli, henny i cytryny oraz olejek rozmarynowy, odpowiedzialny za wzmacnianie włosów i przeciwdziałanie wypadaniu.
W temperaturze pokojowej produkt ma konsystencję stałą, co ma swoje dobre i złe strony - nie ma obaw, że wyleje nam się w transporcie, ale za to przed zastosowaniem trzeba butelkę chwilę podgrzać, np. wkładając do umywalki z ciepłą wodą.
Zalecenia dotyczące stosowania są takie same jak w przypadku Amli i wszelkich innych olejów. Używanie Vatiki jest dla mnie wygodniejsze z powodu korka zatykającego ujście butelki - przed pierwszym użyciem należy go przekłuć, dzięki czemu robimy w korku otwór na tyle nieduży, że łatwo jest dozować kosmetyk i nic się nie marnuje. Buteleczka jest nieprzezroczysta i to chyba jedyny jej minus.
Zapach Vatiki jest niesamowicie apetyczny, przypomina świeże ciasteczka kokosowe z cytrynowym lukrem. Nie znika z włosów po zastosowaniu, więc uwaga, przez zmyciem oleju z głowy można się stać wściekle głodnym :) Zmywa się jeszcze lepiej niż Amla i nie obciąża włosów (to utwierdza mnie w przekonaniu, że u mnie za obciążanie odpowiada parafina). Włosy stają się grubsze, co dziwne, nie tylko wizualnie. Nawet zbierając je w kucyk mam wrażenie, że ich przybyło.
Mój wybór? Ze względu na skład i zapach wolę Vatikę, ale niedawno wpadłam na pomysł, żeby Vatikę nakładać na włosy od nasady do połowy, a Amlę na pozostałą część, ze szczególnym uwzględnieniem końcówek. Dzięki temu końce włosów "szorujące" o ramiona i plecy są mniej narażone na łamanie, przesuszanie i rozdwajanie. U mnie taki mix sprawdza się świetnie, dlatego zachęcam do eksperymentowania i wyszukiwania takiego sposobu obchodzenia się z olejkami, jaki będzie dla Was odpowiedni.
Jeszcze jedno - nakładam oleje na suche włosy, ale wiele dziewczyn woli olejować włosy zwilżone wodą. To także kwestia indywidualna.
A Wy, jakie macie doświadczenia z używaniem tego typu kosmetyków?
Zapraszam jutro na drugą część włochatego posta ;) dotyczącą szamponów Dabur.