poniedziałek, 21 listopada 2011

Lioele Cranberry Vita Shake - żurawinowa maseczka żelowa

Być może niektóre z Was zdążyły zauważyć, że mam fioła na punkcie kosmetyków azjatyckich, a przede wszystkim koreańskich. Wciągnęłam się w wizażowe wspólne zakupy, potem doszedł eBay i mogę powiedzieć jedno - jeśli kochacie swój portfel i oszczędności, omijajcie wizażowe wątki rozbiórkowe szerokim łukiem. Jeśli natomiast uwielbiacie testowanie nowinek i wydawanie pieniędzy na przyjemności, to zadomowicie się tam na pewno :)
Dzisiaj wykorzystałam ostatnią porcję maseczki żelowej Lioele Vita Shake - miałam  żurawinową, ale są też wersje z kiwi, papają, cytryną, jagodami oraz z jabłkiem i mango. Kosmetyk sprzedawany jest w opakowaniach zbiorczych - walcowatych plastikowych pudełkach, w których jest 20 saszetek, po 5 ml każda. Jedna saszetka wystarcza na dwa, czasem nawet trzy użycia, jeśli nakłada się maseczkę cienką warstwą. Dzisiaj nałożyłam całą zawartość, bo moja skóra w sezonie grzewczym ma skłonność do przesuszania się i pije wszystkie maski i kremy jak gąbka.
Produkt ma postać grudkowatego żelu. Kojarzy mi się z galaretką, która została bardzo drobno zmiksowana. Zapach jest nieco chemiczny ale przyjemny, przypomina owocowy syrop dla dzieci. Na mojej twarzy ten "witaminowy szejk" wchłania się niemal całkowicie i odczuwam natychmiastowe nawilżenie, ale niektóre dziewczyny skarżą się, że u nich ta maska działa odwrotnie, wręcz wysuszająco - to już raczej kwestia indywidualna.
Producent obiecuje rozjaśnianie przebarwień i wyrównanie kolorytu cery. Nie zauważyłam żadnych spektakularnych efektów, ale muszę przyznać, że po zmyciu maski cera jest trochę bardziej rozjaśniona i wyglądam na wypoczętą, nawet po całym dniu pracy i siedzenia przy komputerze. Ogólnie bardzo lubię tę maseczkę za stopień nawilżania i "relaksowania" skóry i mam wielką ochotę wypróbować inne jej wersje. Może miałyście już do czynienia z tymi saszetkami i możecie mi którąś polecić?

13 komentarzy:

  1. też robiłam recenzję tej maseczki - jest rzeczywiście nieco dziwna w konsystencji która przypomina mi nie do końca zsiadłą galaretkę. Uzywałam cranberry i mango - efekt miły ale nie piorunujacy. ale za te cene warto wypróbowac.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie w kosmetykach azjatyckich odstrasza skład. Chciałam kupić bb krem, nie znalazłam takiego bez parabenów :/ Może za słabo szukałam? Poza tym mam bana na zakupy do świąt, inaczej nie będę miała na prezenty :P
    U mnie o szkodliwych składnikach w kosmetykach, jeśli jeszcze nie czytałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Używałam i choć są tanie i całkiem przyjemne w użyciu, to efekty mnie nie satysfakcjonują. :) U siebie na blogu opisywałam dwie maseczki. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Poczułam się skuszona. Na pewno kupię jeśli będą na wspólnych zakupach (teraz się zastanawiam czemu mi wcześniej nie wpadły w oko, hmmm?)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam wszystko co żurawinowe :) ale ta maseczka mnie jakoś nie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lubię żurawinę, ciekawa jestem tej maseczki.

    OdpowiedzUsuń
  7. nigdy nie miałam, ale przyznam, że prezentuje się ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam cytrynowe i bardzo je lubię, za zapach i odprężenie jakie fundują. Działanie nie powala, ale to w koncu tylko maseczka, natomiast jest lepsze niż europejskich.

    A Asian Store można kupić zestawy trzech saszetek za ok. 10 zł.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oo a ja miałabym ochotę wypróbować jakąkolwiek maseczkę z tej firmy :) Nie widziałam, że można taki zestaw nabyć w Asian Store. Dobrze wiedzieć :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Brzmi świetnie i bardzo zachęcająco,a do tego to opakowanie! Dobrze,że nie umiem obsługiwać ebaya ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Gośka, pokuszę Cię - o obsłudze ebaya pisałam w jednym z pierwszych postów na blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie miałam takiego cuda, ale wygląda bardzo kusząco. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie miałam tej maseczki ale wydaję się fajna :D
    ja kocham swój portfel jak jest pełny :D
    Zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń