Po pierwsze, ja, jak to ja - pojawiałam się i znikałam ale blog wisiał sobie w sieci, bo było mi żal go kasować. A teraz naszła mnie ochota na jego reanimację i może mi nie przejdzie, bo mam pomysły na kilka kolejnych notek, a wszystko zaczęło się od produktu, o którym opowiem dzisiaj.
Kto z Was nie słyszał o firmie LUSH? Jeśli komuś rzeczywiście ta nazwa nigdy nie obiła się o uszy (serio?) to wyjaśniam - LUSH jest angielskim producentem bardzo oryginalnych kosmetyków z dużą zawartością naturalnych składników (co jednak nie znaczy, że są to produkty naturalne w pełni). Miałam styczność ze sporą ich ilością, ale ponieważ cena funta poszła w górę, ceny w LUSHu również, a sklepu w Polsce nadal się nie doczekaliśmy, zaczęłam szukać alternatyw. Jak się okazuje, nie tylko ja. Produkty tej firmy są stosunkowo proste do skopiowania i w internecie aż roi się od przepisów nimi inspirowanych. Postanowiłam kolejno wypróbować kilka z nich, a jako pierwsza na tapecie znalazła się receptura pasty oczyszczającej do twarzy, czyli odpowiednika LUSHowskiego Herbalismu.

Potrzebne będą:
3 łyżki stołowe octu ryżowego
po pół łyżki suszonej pokrzywy, rozmarynu i szałwii
20 kropel olejku eterycznego szałwiowego (ma działanie tonizujące i przeciwbakteryjne)
10 kropel olejku pomarańczowego (odświeża, działa przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie)
10 kropel olejku copaiba (działa łagodząco i przeciwzapalnie)
(wszystkie olejki możecie zastąpić innymi ulubionymi o podobnym działaniu)
1 łyżka glonów chlorella (nie zastępujcie ich spiruliną, ponieważ chodzi o wysoką zawartość chlorofilu) lub chlorofilu w płynie
1 łyżka wody różanej lub dowolnego hydrolatu
2 łyżki gliceryny roślinnej
4 łyżki glinki fulerskiej (glinka multani mitti) - znajdziecie ją w sklepie Mazidła, kupiłam tam większość składników
7 łyżek zmielonych migdałów (mąki migdałowej)

Używam mojej wersji już ponad miesiąc i nic się z nią nie dzieje, chociaż trzymam ją w łazience, a nie w lodówce, jednak do kolejnej porcji dodam też odrobinę konserwantu, np FEOG, dla pewności.
Używanie pasty jest bardzo proste. Wystarczy zwilżyć twarz wodą, kulkę pasty wielkości orzecha laskowego rozrobić z wodą na dłoni do konsystencji paćki i masować nią skórę, omijając okolice oczu. Spłukać wodą i dalej postępować wedle uznania. Ja nakładam już tylko krem.
Dajcie znać, czy macie inne ulubione receptury proste do zmiksowania i czy są inne produkty, na które poszukujecie przepisów :)
Aktualnie czekam na dostawę produktów do zrobienia czegoś w stylu LUSHowskich bubble bars, więc spodziewajcie się ich w którejś z kolejnych notek.
Ps. Powiedzcie też proszę, czy wszystko na blogu wyświetla Wam się prawidłowo, bo zrobiłam tu dosyć mocne przemeblowanie, zmieniłam szablon, kolorystykę itd.
Cieszę się, że wróciłaś do blogowania, mam nadzieję, że zapału wystarczy Ci na wiele notek:)
OdpowiedzUsuńMoja koleżanka swego czasu przygotowywała pastę oczyszczającą wzorowaną na Lushu i również nie widziała dużej różnicy w działaniu.
A którą robiła? Bo jest ich kilka
UsuńLubię takich kreatywnych ludzi :) naprawde świetny pomysł i można zaoszczędzić no i mamy satysfakcję, że zrobiłyśmy coś SAME!
OdpowiedzUsuńO tak, satysfakcja jest galopująca ;)
UsuńOdbiegając od pasty ja zachwycam się twoimi kokilkami :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) gdzieś mi wcięło drugą od kompletu, ale też je bardzo lubię
Usuń