Zanim zdążycie powiedzieć "ble" albo "ohyda" powiem Wam, że śluz ślimaka, a raczej niektóre składniki odpowiednio spreparowanego śluzu niektórych gatunków ślimaków, mają zdolność pobudzania komórek naskórka do regeneracji i działa to także na ludzką skórę. Ten mały wstęp jest po to, żeby nikt nie wpadł na taki pomysł, jak mój mąż - cytując "to może sobie po prostu połóż winniczka na twarzy?" :P
Śluz to składnik dosyć rzadko spotykany, ale nie tak zupełnie nieznany - już kilka ładnych lat temu można było kupić w Polsce krem Elicina (obecnie Helicina), który także zawiera skoncentrowany "ślimaczący się" składnik, w ilości 80%. Używałam go dawno temu i potwierdzam skuteczność działania, ale cena nadal sięga powyżej stu złotych za mały słoiczek, więc czemu nie poszukać jakiegoś zastępstwa?
Żel zamknięty jest w miękkiej różowej tubce i jedyną jego wadą jest to, że pod koniec trzeba się trochę nakombinować z wydobywaniem resztek zawartości, no ale można zawsze tubę przeciąć. Więcej wad nie ma. Obiektywnie, subiektywnie, czy jak tam chcecie - nie ma.
Wchłania się szybko i do matu, ale przy tym nawilża, nie napina skóry i jest wyjątkowo przyjemny w aplikacji (chyba, że ktoś preferuje cięższe kremy, ja akurat bardzo lubię żelowe formuły). Nadaje się pod makijaż, nie rolował mi się na nim i nie wybłyszczał żaden z używanych podkładów, bb kremów ani pudrów.
Mało? No to jeźdźmy dalej. Rozjaśnia przebarwienia potrądzikowe, nie zapycha porów, sprawia, że cera nabiera zdrowego, "wypoczętego" kolorytu.
No to teraz zagadka - czy kupię ten żel na zapas, w ilości co najmniej dwóch tubek, żeby nigdy nie zostać bez niego? ;)