Dzięki współpracy z Klubem Mariza mam okazję wypróbować kosmetyki, które nie są normalnie dostępne w mojej okolicy. Nie spotkałam wcześniej konsultantów tej firmy i nie przeglądałam katalogów, ale od kilku miesięcy używam fioletowego cienia Marizy, więc byłam ciekawa, jak spiszą się inne produkty.
Mamy lato, o dziwo gorące (30 stopniowe upały to dla mnie miła niespodzianka) i dlatego postawiłam przede wszystkim na kosmetyki matujące.
Testuję od kilku tygodni cały komplet - krem matujący z białą herbatą, bazę pod makijaż oraz aksamitny fluid matująco kryjący. Wypróbowałam te produkty w przeróżnych kombinacjach, bo sprawdzają się równie dobrze stosowane wszystkie na raz, jak i oddzielnie, do spółki z kosmetykami innych firm.
1. Krem matujący z białą herbatą, do cery tłustej i mieszanej.
Według producenta dzięki wyciągowi z herbaty krem działa tonizująco, ściągająco, przeciwzapalnie i matująco. W składzie znajdziemy między innymi parafinę, która początkowo trochę mnie przestraszyła. Jakiś czas temu inny krem matujący zawierający ten składnik zrobił mi na twarzy przysłowiową jesień średniowiecza. Najwyraźniej jednak winę za tamte atrakcje ponosiło również obecne w składzie masło shea, bo tym razem nie dzieje się nic złego. Żadnych zmian skórnych, podrażnień, pryszczy itd. - po prostu absolutnie nic negatywnego się nie dzieje.
Krem zawiera również alkohol i parabeny, ale te ostatnie są stosunkowo nisko w składzie. Wysoko znajdziemy za to między innymi olej z awokado odpowiedzialny za nawilżenie skóry oraz łagodzący panthenol i alantoinę.
Byłam pewna, że matowienie cery nie może iść w parze z nawilżaniem, ale niespodzianka - może. Nawet po umyciu twarzy mydłem, skóra po nałożeniu kremu nie jest ściągnięta, ale przyjemnie zmiękczona i nawilżona.
Efekt matujący jest delikatny - nie spodziewajcie się sztucznego, płaskiego matu. Kosmetyk raczej sprawia, że makijaż dłużej wygląda świeżo i nawet jeśli pojawi się lekkie błyszczenie, nic nie spływa z twarzy ani się nie roluje. Nawet w tak ekstremalnych warunkach jak 35 stopni w cieniu.
Konsystencja kremu jest leciutka, zapach delikatny i przyjemny, ale nie kojarzy mi się z niczym - może dlatego, że nigdy nie piłam białej herbaty i nie wiem, jak powinna pachnieć :)
Jedyny minus to dla mnie opakowanie - wieczko kremu jest po prostu nakładane na słoiczek, a dopiero pod nim znajduje się biała nakrętka zabezpieczająca przed wylaniem - nie jest to zbyt wygodne rozwiązanie, chyba po prostu wyrzucę wieczko i pozostanę przy samej nakrętce.
2. Baza matująca
Nie używam podobnych kosmetyków na co dzień. Nie zachęca do tego mocno chemiczny skład, ale pewnie nie tylko ja uważam, że to kosmetyk na większe okazje. Poza próbkami bazy z Sephory (która po jednym użyciu pozatykała mi pory) to pierwsza baza, którą miałam okazję wypróbować w różnych warunkach.
Po pierwsze, nie zapycha, a to pierwsze kryterium które biorę pod uwagę oceniając, czy któryś produkt przypadnie mi do gustu.
Po drugie, ma prześliczne, eleganckie i wygodne opakowanie - w dodatku higieniczne, bo szklane. Dozownik z pompką jest ustawiony w sam raz, żeby wydobyć z opakowania ilość bazy, która pozwoli na pokrycie całej twarzy.
Po trzecie, wygładzenie! Skóra robi się bardzo, bardzo gładka, a w dotyku jakby satynowa albo przypudrowana jedwabiem. Baza wygładza do tego stopnia, że w trakcie robienia zdjęć musiałam bardzo uważać, żeby aparat nie wyśliznął mi się z rąk.
No i, po czwarte - mat. Tak jak w przypadku kremu nie jest to kredowy, sztuczny efekt, ale mat przywodzący na myśl po prostu świeżo umytą twarz. W dodatku utrzymuje się u mnie nawet przy takich upałach przez kilka godzin. Nawet godzinne zajęcia z jogi w najgorętszy dzień tego miesiąca nie zmusiły bazy do poddania się :)
3. Aksamitny fluid matująco - kryjący.
To dla mnie zupełna nowość, bo nie używałam fluidów od ładnych kilku lat - naprawdę! Przestawiłam się dawno temu na podkłady mineralne, a mniej więcej rok temu na koreańskie BB kremy. Dlatego byłam trochę sceptycznie nastawiona. Minerały i bb kremy same (w granicach możliwości) dopasowują się odcieniem do karnacji. Z fluidem zawsze jest trudniej, można nie trafić we właściwy odcień.
Mam kolor nr 13, naturalny i w opakowaniu wydawał mi się odrobinę za ciemny, ale okazało się, że radzi sobie z wtapianiem się wcale nie gorzej niż moje ulubione bb kremy. Same zobaczcie. Pierwsze zdjęcie przed rozsmarowaniem, drugie po.
Fluid solo nie daje wyraźnego efektu matującego, przynajmniej na mojej mieszanej cerze ze strefą T bardzo skłonną do błyszczenia, ale w parze z kremem lub bazą radzi sobie dobrze i nie ściera się w ciągu dnia, nawet kiedy odruchowo podeprę policzek ręką. W czasie upałów jest mi w nim trochę "niewygodnie", czuję, że mam coś na twarzy ale myślę, że osoby, które stosują fluidy na co dzień i od dawna, nie będą miały takich odczuć. Najfajniejsze jest to, że ten podkład można spokojnie nakładać palcami, a jestem do takiej aplikacji przyzwyczajona. W czasie nakładania mam śmieszne wrażenie, jakby fluid zmieniał konsystencję na mocno wodnistą - rozprowadza się dzięki temu szybko i dokładnie, a odczucia są takie jak przy nakładaniu delikatnego kremu nawilżającego, a nie czegoś kryjącego. Po zakończeniu tego opakowania pewnie i tak wrócę do bb kremów, bo jestem do nich po prostu przywiązana, ale cieszę się, że miałam okazję wypróbować ten produkt na sobie. Odzyskałam wiarę, że nie zawsze z fluidem będę wyglądać jak woskowa lala w masce ;)
Reasumując - trio warte polecenia, produkty ładnie się uzupełniają, działają w zgodzie ze swoim przeznaczeniem i obietnicami producenta i nie robią mi żadnej krzywdy - czego chcieć więcej?
Ps. Ten sznurek na mojej ręce to makramowa bransoletka, którą uplotłam sobie kiedy mój sznurek z Lilou zakończył żywot. Jeśli znajdą się osoby zainteresowane taką techniką zaplatania sznurków, mogę zrobić mały instruktaż zdjęciowy i wrzucić na bloga - są chętne? Macie jakieś sugestie?