niedziela, 23 września 2012

Konkurs urodzinowy - rozstrzygnięcie

Bardzo dziękuję za Wasze odpowiedzi na moje pytanie w poprzednim poście i życzę powodzenia w realizacji wszystkich Waszych celów.
Wybrałam odpowiedź Nimvy, która wykazała się bardzo dużą pomysłowością zarówno w kwestii formy odpowiedzi, jak i w planowaniu środków realizacji celów - zobaczcie same :D


sobota, 15 września 2012

Roczek bloga :)

Założyłam tego bloga w moje urodziny, dokładnie rok temu i zastanawiałam się wtedy, czy w ogóle znajdą się osoby, które będą tu zaglądać.
Dziękuję Wam za odwiedziny, za czytanie, komentowanie, obserwowanie, podrzucanie nowych pomysłów, rady i konstruktywną krytykę :)

Ponieważ wytrzymałyście/liście ze mną tyle czasu :P ogłaszam z tej okazji mały konkurs z nagrodą niespodzianką.
Zadanie konkursowe jest następujące: opisz lub przedstaw w innej formie swój cel na kolejny rok. Do czego dążysz i jakich rezultatów chciałabyś/chciałbyś się doczekać za 365 dni?
Odpowiedzi można zamieszczać w komentarzach, lub wysyłać mi mailem, na nr4@o2.pl. Proszę o podawanie Waszych adresów mailowych, żebym miała jak powiadomić osobę, która wygra. Koniec zabawy o 23.59 w sobotę za tydzień, tj. 22 września. Wyniki ogłoszę w niedzielę 23 września, a wygra osoba, której odpowiedź i cel uznam subiektywnie za najciekawsze, oryginalne i inspirujące dla mnie samej. Powodzenia :)

sobota, 8 września 2012

Papuga Park Hotel - wyszczuplający masaż czekoladowy

Dziś zapraszam Was do lektury ostatniego z serii postów o hotelu Papuga. To, co zrobiło na mnie największe wrażenie pod względem efektywności, zostawiłam na koniec.
Naczytałam się sporo o pozytywnym wpływie czekolady na skórę, pod warunkiem, że zastosuje się ją zewnętrznie ;) Dlatego z dostępnych zabiegów wybrałam właśnie masaż czekoladą.
Zabieg odbywał się w strefie Wellness, w gabinecie wyposażonym w podgrzewane łóżko do masażu i kabinę prysznicową. Wszystko utrzymane oczywiście w klimacie z tysiąca i jednej nocy. Zasłony, świece, mozaiki, kadzidełka i klimatyczna muzyka, czyli elementy ułatwiające zrelaksowanie się i wyciszenie.
Pierwszym etapem jest ułożenie się na łóżku wyłożonym folią termiczną. Dodatkowo zostajemy przykryte drugim kocem i, jak w każdym podobnym zabiegu, odkrywana jest tylko ta część ciała, która jest akurat poddawana masażowi. Oczywiście otrzymujemy jednorazowe stringi i czepek na głowę.
Preparatem używanym do masażu jest prawdziwa gorzka czekolada, z dodatkiem oleju z orzechów laskowych i esencji pomarańczowej. Mogłam jej skosztować przed rozpoczęciem zabiegu i przekonać się, że jest to rzeczywiście produkt w stu procentach naturalny (i jaki pyszny ;) ). 
Łóżko nagrzewa się tak długo, aż osoba masowana poprosi o stabilizację temperatury, ponieważ każdy z nas ma inną tolerancję na gorąco. Ja jestem ciepłolubna, więc temperatura łóżka mogła spokojnie wynosić około 40 stopni. 
Skórę najpierw smaruje się olejem z orzechów laskowych, żeby czekolada, którą nakłada się zaraz potem, nie wsiąkała w skórę natychmiast. Poza tym olej ułatwia poślizg i sprawia, że masaż jest przyjemny, bezbolesny i tak relaksujący, że można przy nim nawet zasnąć. Pani Kinga, która mnie masowała zaproponowała, żebym się trochę zdrzemnęła, ale nie chciałam przegapić żadnego z elementów zabiegu ciekawa, co będzie dalej.
Po dokładnym wysmarowaniu czekoladą całego ciała z pominięciem twarzy, następuje zawijanie w sreberko ;) A dokładniej mówiąc w koc termiczny, którym wyłożone jest łóżko. Dodatkowo kolejną warstwą jest zwykły, ciepły koc z materiału. W takim zawiniątku (jak czekolada w papierku) leży się około 15 minut, żeby czekolada pod wpływem ciepła rozpłynęła się i miała szanse zadziałać. U mnie ten etap trwał dłużej, ponieważ poprosiłam w tym czasie o regulację brwi i hennę, spędziłam więc w folii około 25 minut. Po tym czasie miałam wrażenie, że zupełnie się rozpływam, bo koce jeszcze potęgują ciepło emitowane przez grzałki łóżka.
Na tym właśnie etapie następuje detoksykacja, ponieważ toksyny wraz z potem wydzielane są z organizmu. W ciągu takiego seansu można stracić nawet pół litra potu, a taki efekt trudno osiągnąć nawet podczas forsownych ćwiczeń fizycznych. Oczywiście pamiętajmy, żeby potem uzupełnić płyny pijąc wodę lub np. zieloną herbatę. 
Po spłukaniu resztek czekolady pod prysznicem (bez mydła czy innych środków myjących), skórę smaruje się ponownie olejem i po kilku minutach czekania na jego wchłonięcie można się ubrać.
Efekt jest niesamowity. Skóra staje się bardzo napięta i widocznie ujędrniona. Próbowałam się uszczypnąć w udo, ale zwyczajnie nie dałam rady. Nigdy żaden preparat ujędrniający nie dał mi takiego efektu po tygodniach stosowania, jak te słodkości w godzinę.
Zastanawiam się, czy nie spróbować przeprowadzić podobnego zabiegu we własnym domu z wykorzystaniem dostępnych środków - pewnie spróbuję, ale to i tak nie będzie to samo - chyba, że powiem mężowi, że musi mi wstawić do sypialni podgrzewane łóżko :P

czwartek, 6 września 2012

Papuga Park Hotel - glinki z krainy Sindbada

Wczoraj opisywałam hotel Papuga Park ogólnie, a dzisiaj chciałabym się skupić na pierwszym zabiegu, jakiemu się tam poddałam. Mowa o połączeniu sauny parowej i pielęgnacji ciała specjalnie dobranymi glinkami. 
Opis tego zabiegu zamieszczony na oficjalnej stronie hotelu brzmi następująco: "Wyjątkowy arabski klimat przywołujący na myśl tajemnicze historie księżniczki Szeherezady, egzotyczne malowidła i dekoracje, wschodnia muzyka i cudowny zapach – tak w kilku słowach można określić kompleks Sindbad. Na wyjątkowe chwile odprężenia zapraszają łaźnia parowa oraz pomieszczenia przeznaczone do wykonywania specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych ciała. Sindbad zaprasza na pielęgnację ciała i twarzy na bazie słonecznych glinek wraz z peelingiem w połączeniu z aromaterapią i sauną parową."
Cały zabieg trwa 45 minut i jest wyjątkowo relaksujący. Może mu się jednocześnie poddawać od jednej do sześciu osób. Limit związany jest z ograniczeniem ilości miejsc w saunie ale przypuszczam, że i tak najczęściej goście hotelu zamawiają ten zabieg pojedynczo lub w parach. Ja byłam sama i wypoczęłam znakomicie.
Kompleks Sindbad składa się z trzech pomieszczeń, połączonych ze sobą. We wszystkich w wystroju dominują mozaiki i orientalne ornamenty oraz wszechobecne świece. 
Pierwsze pomieszczenie to miejsce, w którym osoby zapominalskie mogą dokonać demakijażu. Zabieg obejmuje pielęgnację ciała i twarzy, więc demakijaż jest zabiegiem niezbędnym. Obok umywalki stoi szklany słój z wacikami oraz mleczka i inne odpowiednie preparaty. Na blacie obok czeka również metalowa (mosiężna?) miseczka, wypełniona trzema rodzajami glinek. Miła pani, która wprowadziła mnie do tego pomieszczenia, wytłumaczyła do jakich części ciała przeznaczone są poszczególne glinki i wyszła. Mamy pewność, że w ciągu trwania zabiegu nikt niepowołany nie wejdzie do kompleksu, więc można się czuć zupełnie swobodnie. Na ścianie wisi lustro, można więc szybko nałożyć przed nim pierwszą z glinek, przeznaczoną do pielęgnacji twarzy i przejść do drugiego pomieszczenia.
Druga z kolei jest komnata kąpielowa, z dwoma prysznicami, wieszakami na szlafroki i stolikiem na drobiazgi. Na stoliku przygotowane są także jednorazowe stringi. Po zostawieniu ubrań w przeznaczonym na to miejscu, można już przejść wprost do sauny.
Pani z Ekipy hotelu zasugerowała mi, żeby pozostałe dwa preparaty nakładać już w saunie, ponieważ włącza się ona automatycznie po trzech minutach. Druga z glinek służy do wysmarowania całego ciała, natomiast trzecia jest w zasadzie peelingiem, którym pokrywamy miejsca, w których skóra jest grubsza, tzn. stopy, łokcie i kolana. 
Poniżej zdjęcie sauny parowej i właśnie tego zabiegu - nie ma go na stronie hotelu, ale dokładnie taki plakat wisi w hotelowej windzie.
Sauna parowa, Sindbad - fot. konferencje.pl
Światło jest przytłumione, a na suficie widać błyszczące konstelacje. W rzeczywistości widok jest bardziej zamazany z powodu gęstej pary, co jeszcze bardziej pogłębia atmosferę intymności i niezwykłości. Ławeczki są całkiem wygodne, chociaż trzeba sobie opracować sposób siadania na nich. Glinki pod wpływem pary robią się coraz bardziej płynne i śliskie, więc chwilami wydawało mi się, że z ławki zjadę ;) Zabawne uczucie, które z pewnością daje powody do śmiechu osobom, które zdecydują się na zabieg w parach lub większej liczbie uczestników.
Temperatura wynosi około 60 stopni Celsjusza. Po półgodzinnym seansie umilanym aromaterapią i muzyką, z "nieba" zaczyna padać deszcz. To sygnał, że można wyjść i spłukać z siebie glinki pod prysznicem. Już na tym etapie skóra jest bardzo miękka i wygładzona, ale to jeszcze nie koniec. W pierwszym pomieszczeniu czeka dzbanuszek podgrzanego oleju sezamowego, który należy wmasować w całe ciało. W zależności od upodobań można nasmarować nim suchą skórę, lub mokrą po prysznicu i dopiero wtedy wytrzeć się ręcznikiem, który oczywiście również mamy do dyspozycji. Wybrałam drugi sposób i okazało się, że olej aplikowany w taki sposób działa wybitnie nawilżająco.
Po zakończonym zabiegu lepiej darować sobie basen na co najmniej dwie godziny, żeby olej miał szansę dobrze wsiąknąć w skórę i zadziałać. A potem można sobie chodzić po hotelowym pokoju i z niedowierzaniem głaskać się po różnych częściach ciała, jak ja :)

środa, 5 września 2012

Papuga Park Hotel - Spa & Wellness Marrakesz

Dokładnie tydzień temu o tej porze wróciłam do pokoju hotelowego po jednym z najmilej spędzonych dni tego lata. W lipcu obchodziliśmy z mężem piątą rocznicę ślubu i z tej okazji Rodzice podarowali nam dwa noclegi z towarzyszącymi atrakcjami w Hotelu Papuga Park w Bielsku - Białej, do wykorzystania w dowolnym terminie, wybraliśmy się tam więc pod koniec sierpnia.
Ponieważ sam hotel zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, a dodatkowo miałam przyjemność poddać się dwóm niezwykłym zabiegom, materiału do opisania jest tyle, że dziś zapraszam Was do lektury pierwszej notki z trzech.
Gotowi? No to, proszę Wycieczki, startujemy :)
Na początku byliśmy lekko onieśmieleni, zwłaszcza, że zabraliśmy ze sobą naszą 2,5 letnią córeczkę. Dzieci gości hotelowych mają wstęp do części SPA, ale nie byliśmy pewni, jak Mała zareaguje na nowe miejsce i czy nasz pobyt nie rozpocznie się awanturą :P W dodatku w wyniku przeoczenia nasz laptop został na stole w domu, jakieś 120 km od celu naszej podróży, a był mężowi potrzebny do pracy. Na szczęście już w recepcji okazało się, że Ekipa hotelu to Osoby wyjątkowo przyjazne gościom. Pożyczono nam niezbędny sprzęt i mogliśmy w końcu się odprężyć.
Recepcja  - fot. www.papuga.pl
Wiem, wiem, chcecie już zobaczyć część Spa & Wellness ;) Ale nie tak prędko, bo po zameldowaniu się na recepcji przeszliśmy do hotelowej restauracji żeby pokrzepić się po podróży. Z wyjątkiem śniadań i obiadu pierwszego dnia  jadaliśmy z przyjaciółmi w centrum Bielska-Białej, ale z czystym sumieniem mogę polecić obiadowo swojski żurek w chrupiącym chlebie. To nie ma nic wspólnego z główną tematyką mojego bloga, ale MUSZĘ też napisać o śniadaniach, bo po powrocie do domu myślałam, że się zapłaczę, jak zatęskniłam za szwedzkim stołem Papugi. Świeżo pieczone bułeczki i chleb w kilku rodzajach, wędliny, mięsa, pasztety przygotowywane na miejscu, sery żółte, białe, pleśniowe, konfitury w kilku rodzajach, miody, zapiekane parówki, jajecznica, jajka faszerowane i sadzone, naleśniki, ciasta, płatki, musli, mleko, jogurty, soki, owoce świeże i z puszki do skomponowania dowolnej sałatki owocowej, owoce suszone, różne rodzaje kawy i herbaty, czekolada do picia, pasty do pieczywa, oliwki... i to tak mniej więcej dwie trzecie, bo o wielu rzeczach na pewno zapomniałam. Autentycznie byłabym w stanie kiedyś wrócić do Papugi tylko po to, żeby zjeść śniadanie, chociaż nie jest to wcale mój ulubiony posiłek. Nawet nasze bardzo mięsożerne dziecko było zachwycone.
Restauracja - fot.  www.papuga.pl
A teraz to, na co wszyscy czekali...
Żartowałam :P Najpierw jeszcze pokój :) Drzwi na korytarzach i drzwi do pokoi otwierane są za pomocą karty i czytnika co jest szybkie, wygodne i ciche. Przynajmniej klucze mi ciągle nie upadały jak zwykle. Wybraliśmy pokój typu studio, czyli z osobnym pomieszczeniem i łóżkiem dla naszej córeczki. Hania raczej nie przepada za spaniem w nowych miejscach ale najwyraźniej "dorosłe łóżko" przypadło jej do gustu i nie postawiła całego hotelu na nogi.
Pokój - fot. www.papuga.pl
Wybraliśmy celowo termin od środy do piątku, ponieważ w środku tygodnia gości w hotelu jest mniej. W dni powszednie część Spa & Wellness otwarta jest od 15.00 do 22.00, w weekendy już od 10.00, ale ponieważ i tak chcieliśmy pozwiedzać miasto, takie godziny bardzo nam pasowały. Hania chodzi spać około 20.00, więc wcześniej chodziliśmy wspólnie wszyscy troje na basen, a potem ja oddawałam się błogiemu lenistwu w czasie zabiegów, a mąż z córą zwiedzali okolicę. Mieliśmy w planach zmienianie się przy śpiącej Małej co godzinę, ale mąż stwierdził, że basen w ciągu dnia mu wystarczył, a ponieważ spa to bardziej "moje klimaty" to miałam całe wieczory dla siebie. I wierzcie mi, już dawno tak nie wypoczęłam - sama w saunie, sama w basenie, sama w jacuzzi...
No dobrze, nie przeciągając :) Każdy z gości ma do dyspozycji szlafrok, w którym schodzi do części Spa & Wellness, przechodząc przez drugą recepcję. Niestety nie mam jej zdjęcia, ponieważ z oczywistych względów obowiązuje tam zakaz fotografowania i jedyne zdjęcia, jakimi dysponuję, pochodzą z oficjalnej strony hotelu, Musicie mi uwierzyć na słowo, że już po przekroczeniu progu recepcji Spa można odczuć orientalny klimat tego miejsca. Wszędzie świece, kadzidełka, zasłony i mozaiki. W tym miejscu otrzymujemy ręcznik i przepaskę do saun i możemy wreszcie iść się kąpać!
Pomieszczenie basenowe zawiera kilka różnych atrakcji. Oprócz samego basenu mamy tam do dyspozycji duże jacuzzi, bicze wodne w basenie, leżanki do wypoczynku oraz tepidarium - miejsce do wygrzewania się w cieple specjalnych lamp. Na "niebie" nad basenem wieczorami zapalane są światełka imitujące gwiazdy. Rzeźba przy basenie, kolumny w kilku miejscach i wymalowane gdzieniegdzie liście winorośli przywodzą na myśl styl grecki. Całość wraz z nieodłączną muzyką i kadzidełkami sprawia bardzo ciepłe, przytulne wrażenie, mimo tego, że sala jest duża. 
Basen - fot. www.papuga.pl
Dzieci gości mogą pod opieką rodziców korzystać ze wszystkich atrakcji części Spa, czyli basenowej. Schodząc niżej dochodzi się do strefy Wellness Marakesz, niedostępnej dla dzieci. Początkowo trochę żałowałam, że nie będę mogła zabrać Hani do groty solnej, ale znając życie i tak nie usiedziałaby tam dłużej niż 3 minuty, a dzięki takiemu regulaminowi panuje tam doskonale spokojna, wyciszająca atmosfera.
Wellness Marakesz - fot. www.papuga.pl
Światła w istocie są bardziej przytłumione niż na powyższym zdjęciu. Gra delikatna orientalna muzyka i tu także czuć zapach kadzidełek i olejków. Na ścianach wypisane są nazwy ulic prowadzących do saun. Z korytarza wchodzi się także do groty solnej oraz gabinetów zabiegowych, które także utrzymano w podobnej stylistyce.
Grota solna jest piętrowa i w sumie jest w niej miejsce na odpoczynek dla pięciu osób. Kto pierwszy, ten lepszy - dwie pierwsze osoby mają do dyspozycji bardzo wygodne leżanki, pozostali muszą się zadowolić rozkładanymi fotelami, które również są całkiem wygodne. Niestety na zdjęciu nie widać sufitu, w całości pokrytego olbrzymimi solnymi stalaktytami. Goście mają do dyspozycji koce, ponieważ po dłuższym pobycie w tym miejscu może zrobić się chłodno.
Grota solna - fot. www.papuga.pl
Kto zmarznie, może rozgrzać się w jednej z kilku saun. Dla "zaprawionych w bojach" jest sauna fińska, w której temperatura osiąga sto stopni Celsjusza. Dla mniej odważnych hotel proponuje wstęp do saun parowych, w których temperatura wynosi 50 - 60 stopni. Przepaska otrzymana w recepcji jest bawełniana, można się więc nią owinąć bez obaw, że zaczną się z nią pod wpływem wysokiej temperatury dziać jakieś dziwne rzeczy. Ponieważ noszę okulary i niepewnie czuję się bez nich, skorzystałam tylko przez chwilę z sauny parowej, zostawiając okulary w kieszeni szlafroka, na wieszaku. Całe szczęście, że był to środek tygodnia bo nie mam pewności, czy w weekend w zapełnionej i pełnej pary saunie nie usiadłabym przypadkiem na kimś :P
Sauna - fot. www.papuga.pl
Dla zmęczonych korzystaniem z przeróżnych atrakcji hotel przewidział też miejsce na odpoczynek, czyli Oazę Spokoju. Można tam rozciągnąć się na leżaku i np. poczytać w spokoju książkę.
Oaza Spokoju - fot. www.papuga.pl
Oprócz tego goście mogą skorzystać także z kawiarni i patio (w sezonie), baru, sal konferencyjnych i gabinetów zabiegowych. Więcej zdjęć znajdziecie na oficjalnej stronie Papugi (KLIK).
Powinnam założyć sobie jakąś skarbonkę i zbierać fundusze na powrót w to miejsce. Wrócę, choćby nie wiem co ;)
Nie zamęczyłam Was? Jeśli macie ochotę na lekturę dalszego ciągu, zapraszam jutro wieczorem - kolejna będzie notka o zabiegu Sindbad.

sobota, 1 września 2012

Moje panaceum - srebro koloidalne

Kilka miesięcy temu pisałam o siarkowym kremie, który urządził mi na twarzy przysłowiową jesień średniowiecza. Bardzo długo szukałam czegoś, co pozwoli mi przywrócić cerę do normalnego stanu. W końcu kupiłam butelkę srebra koloidalnego, bez większych nadziei na poprawę - raczej na zasadzie "tonący brzytwy się chwyta".
fot. www.bio-medica.pl
Używam srebra od półtora miesiąca i mogę powiedzieć, że ten czas z nawiązką wystarczy, żeby okrzyknąć ten środek moim hitem wszech czasów. Nigdy i nic wcześniej nie zadziałało na mnie tak błyskawicznie i na tyle różnych sposobów, o czym za chwilę.
Na początek trochę teorii od producenta. Srebro Ag100 firmy Bio Medica to podobno jedyne takie srebro dopuszczone do sprzedaży w aptekach. Jest rodzajem naturalnego antybiotyku, ponieważ w ciągu 6 minut niszczy 650 (!!!) chorobotwórczych szczepów bakterii, nie niszcząc przy tym naturalnej flory bakteryjnej organizmu. Dotychczas nie stwierdzono, by mikroorganizmy uodparniały się na działanie srebra, jak to czasem ma miejsce przy typowych antybiotykach. Dodatkowo spectrum działania srebra jest naprawdę olbrzymie, ponieważ można je stosować zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie, na zmiany skórne, przeziębienia, katar, kaszel, infekcje bakteryjne i dla uodpornienia organizmu.
Zaczęłam od stosowania zewnętrznego - przemywałam twarz wacikiem nasączonym srebrem przed zastosowaniem kremu na noc. Na pierwsze efekty czekałam i czekałam... całe trzy dni ;) Byłam przygotowana na długą i beznadziejną walkę, a tymczasem trzeciego dnia rano przecierałam oczy ze zdumienia - wszelkie zmiany potraktowane srebrem goją się niemal w oczach, podrażnienia znikają, pryszcze nie ośmielają się nawet pojawiać. Zaczęłam stosować przemywanie dwa razy dziennie, a dodatkowo raz na jakiś czas używam srebra zamiast wody do różnego rodzaju maseczek z glinek. Teraz walczę już tylko z przebarwieniami po całej akcji, ale tu pomoże niezawodny korund, o którym też kiedyś pisałam.
Zachęcona efektami stosowania zewnętrznego, chciałam wypróbować srebro także wewnętrznie. "Stety" lub niestety szybko przydarzyła się ku temu okazja, bo po kilku dniach w słońcu, upałach po 34 stopni i klimatyzacji na zmianę, obudziłam się z bardzo bolącym gardłem i praktycznie bez głosu. JEDNA duża łyżka srebra pomogła - sama nie wierzę, że to piszę. Ból minął w ciągu mniej więcej pół godziny, a głos wrócił mniej więcej w tym samym czasie. Kilka dni potem pojawił się "poklimatyzacyjny" katar ale i jemu srebro dało radę w dwa dni - wystarczyło je kilka razy dziennie zakraplać do obu dziurek nosa.
Szczerze wątpię, czy jeszcze kiedyś trafię na środek równie uniwersalny jak ten niepozorny płyn, który wygląda i smakuje jak zwykła woda. Kosztuje 30 zł z groszami za butelkę 300 ml, ale jest bardzo wydajny - minęło półtora miesiąca, a zostało mi jeszcze ponad pół butelki, chociaż wcale nie oszczędzałam. Na dzień dzisiejszy mam ochotę postawić srebru pomnik w mojej łazience i oby tak zostało :)